W następstwie tego wydarzenia przeorysza odbyła szczerą rozmowę z duchowym kierownikiem wszystkich opończanek, ojcem Montuccim, który nieco później udał się do klasztoru Świętego Dominika w odwiedziny do ojca Tommaso della Fonte. Znalazł go w jego celi, dyktującego coś innemu zakonnikowi, pulchnemu ojcu Bartolomeo de’Domenici.
– Chodzi o siostrę Katarzynę Benincasę – poinformował krótko Montucci. – Czy możesz poświęcić mi kilka minut?
Obaj zakonnicy wyglądali na zupełnie zaskoczonych.
– Najwyraźniej zakłóca spokój umysłu naszej dobrej przeoryszy – dodał po chwili Monucci.
– Jestem to w stanie zrozumieć – odparł oschle ojciec Tommaso della Fonte.
– Tak? No cóż, przyznasz chyba, że nie jest… nazwijmy to zwykłym typem opończanki?
– Zupełnie się z tym zgadzam.
Ojciec Montucci wyglądał na nieco zniecierpliwionego.
– Szczerze mówiąc, dobrze rozumiem troskę wielebnej matki. Siostra nie potrafi po Komunii Świętej opuścić balasek, mdleje przy nich i trzeba ją wynosić przed kościół. Co więcej, wierzy, że przytrafiają jej się prywatne objawienia…
– Czy chełpi się nimi?
– N-nie, zupełnie nie. Nie. Ale wspomniała o nich kilku siostrom, a trzy, czy cztery z nich wierzą w każde jej słowo. W takich przypadkach zawsze znajdą się jakieś łatwowierne.
– W jakich przypadkach? – niewinnie przerwał mu młody zakonnik.
– Przestań, rozumiesz to równie dobrze, jak ja.
– Jeśli zupełnym przypadkiem masz tu na myśli na pół przytomne kobiety paplające nonsensy i udające, że to nadana im przez Ducha Świętego mądrość, udające świętych i…
– Cóż, z zebranych przez nas dowodów…
– Siostra Katarzyna Benincasa – przerwał mu stanowczo ojciec Tommaso – to nie pół przytomna kobieta. Nigdy nie mówi od rzeczy. A już z pewnością nie udaje!
Słysząc to, ojciec Montucci uniósł w zdziwieniu brwi.
– Czy chcesz przez to powiedzieć, że jest… jest…
– Może być – odparł ojciec Tommaso. – Żałuję, że nie jestem tego pewny.
Przez kilka kolejnych chwil w pokoju zalegała całkowita cisza.
– Znasz ją oczywiście od bardzo dawna – stwierdził w końcu ojciec Montucci – ale z drugiej strony…
– Z drugiej strony jestem młody, podatny na wpływy, niezbyt doświadczony i być może pragnę odkryć świętego – rzucił ojciec della Fonte. – Cóż, zmartwię cię, ale to nie prawda. Przeciwnie, nawet trochę się tego obawiam. Należę do osób przyziemnych, ojcze. Ale zacząłem kiedyś spisywać wszystko, co o niej zaobserwowałem, a robiłem to nawet w chwili, kiedy tu wszedłeś. Co więcej, chociaż znam ją praktycznie całe moje życie, nie wierzyłem swoim osądom, więc poprosiłem o pomoc ojca Bartolomeo.
Ciemnooki, mały zakonnik o krzaczastych brwiach przemówił teraz po raz pierwszy:
– Czworo oczu widzi więcej, niźli dwoje – powiedział zadziwiająco wysokim głosem. – Zaś dwa rozumy są lepsze od jednego.
Ojciec Montucci spojrzał na niego uważnie.
– Ty zaś nie wydajesz pochopnych sądów, ojcze Bartolomeo, ani też nie sposób wywrzeć na tobie przedwczesnego wrażenia.
– Właśnie dlatego jego poprosiłem o pomoc – powiedział ojciec della Fonte.
– Więc jaka jest twoja opinia? – zapytał ojciec Montucci. – Choć myślę, że niepotrzebnie o nią pytam.
– Rzeczywiście, niepotrzebnie – odparł poważnie brat Bartolomeo.
– Jesteś jej spowiednikiem, ojcze Tommaso – mówił wolno ojciec Montucci – ja zaś przyznam, że niewiele ją znam. Muszę jednak stwierdzić, że niełatwo przychodzi mi wyobrażenie sobie jednej z naszych opończanek jako kogoś bardzo rzadko spotykanego… rzadziej nawet, niż cokolwiek inne na świecie… że Katarzyna Benincasa winna być…
– Tym, kim winniśmy zostać wszyscy – dokończył za niego ojciec della Fonte.
Ojciec Montucci zaśmiał się cicho.
– Ale dlaczego ona? – zapytał. – Dlaczego Katarzyna, a nie ktokolwiek inny?
– Kiedyś zadała dokładnie to samo pytanie – odparł ojciec Tommaso.
– Komu? Tobie, czy ojcu Bartolomeo?
– Naszemu Panu.
Ojciec Montucci wciągnął głośno powietrze w płuca.
– I… otrzymała odpowiedź?
– Zawsze ją otrzymuje, tak samo zresztą jak my wszyscy, kiedy pytamy szczerze i słuchamy odpowiednio wytrwale i z odpowiednią skromnością – odparł ojciec della Fonte. – Powiedziała więc do Naszego Pana: „Jestem tylko niedouczoną kobietą. Co mam robić?”. On zaś odparł: „Nie ma dla mnie kobiet i mężczyzn, ani też uczonych i nieuczonych. Jednak w ostatnich latach pycha tych, co nazywają siebie uczonymi i mądrymi wzrosła tak, że chcę teraz ich upokorzyć. Poślę zatem nieuczonych mężczyzn i kobiety, by ukazali jak płytka jest wiedza wszystkich uczonych”. Nauczyłem się tego na pamięć – dodał ojciec Tommaso z uśmiechem na ustach. – Nie chcę zapominać.
Ojciec Montucci dotykał teraz nerwowo swojego rękawa.
– Oczywiście nie twierdzę, że to niemożliwe – wyszeptał ponuro – bo niektórzy często o tym zapominają. Życie codzienne… ach, myślę, że decyzję co począć z siostrą Katarzyną lepiej zostawić wam. Jest jeszcze tylko jedna kwestia: sugerowałbym, by nie przystępowała do Komunii Świętej zbyt często. Zdaje się, że wprawia ją to w stan… egzaltacji, ale jednocześnie powoduje mnóstwo plotek. Uważam…
– Nikt nie powstrzyma od niej Naszego Pana, nikt – odparł stanowczo della Fonte.
– Dokładnie, dokładnie… no cóż, muszę już iść.
Stając w drzwiach, ojciec Montucci odwrócił się jeszcze i dodał:
– Jest jednak coś, w czym nasza dobra przeorysza ma na pewno rację – zagadnął słodko. – Najwyraźniej siostra Katarzyna ma duże problemy z nauką czytania. Jak na… jak na osobę stworzoną do wielkich zadań, można by pomyśleć, że Nasz Pan jakoś jej w tym pomoże…
To powiedziawszy zniknął, nie chcąc chyba usłyszeć odpowiedzi.
***
Tommaso della Fonte zabrał ze sobą ojca Bartolomeo w odwiedziny do Katarzyny. Kiedy powiedziano jej, że Komunii Świętej nie będzie mogła przyjmować częściej, niż raz w miesiącu, mały, pulchny mnich dostrzegł, jak w jej oczach gromadzą się łzy, choć zauważył również, że w żaden sposób nie próbowała się temu sprzeciwiać, a przecież mogło to stanowić dla niej karę większą, niż miesięczny post dla nałogowego obżartucha. Usłyszawszy nakaz, skinęła tylko posłusznie.
– Poza tym chciałbym, byś zaczęła nieco więcej jeść, Katarzyno – dodał dobrotliwie ojciec della Fonte. – Będziesz przecież potrzebować mnóstwo siły.
– Chciałabym być temu posłuszna – odparła cicho. – Często czuję pragnienie życia, jak wszyscy inni. Zapewniam cię jednak, że to nie moja wola przeciwstawia się naturze. Po prostu nie potrafię przełknąć ani kęsa.
– Więc jesteś chora.
– Nie czuję się chora… przynajmniej dopóki nie muszę jeść. Poza tym jestem dość silna…
– A co ze snem? Kiedy ostatnio spałaś?
Przez chwilę zastanawiała się.
– Zawsze najlepiej odpoczywam wiedząc, że zakonnicy u Świętego Dominika akurat czuwają.
– To znaczy, że chcesz pełnić wartę na zamku, kiedy śpią wszyscy żołnierze? – zapytał ją szybko Bartolomeo.
Skinęła na to głową, a zakonnik doznał przez ułamek sekundy czegoś zbliżonego do wizji: zobaczył bowiem małą, bladą opończankę wspinającą się na wysoką, wyższą od kopuły sieneńskiej wieżę. Zakonnica uzbrojona była w tarczę i dzidę, chroniąc wielki klasztor i kościół Świętego Dominika i odpędzając zawsze gotowego do skoku wroga, podczas gdy zakonnicy spali smacznie w swoich celach.
Ojciec Bartolomeo zaśmiał się na to radośnie.
– My, dominikanie, jesteśmy żołnierzami, a opończanki to przecież dominikanki – powiedział, próbując pozbyć się z nadmiernej egzaltacji. – Może któregoś dnia zostaniesz więc generałem, siostro…
Katarzyna uśmiechnęła się na to niczym małe, niegrzeczne dziecko.
– Ojcze – skierowała się w stronę ojca della Fonte – co takiego robiłeś wczoraj o trzeciej w nocy?
Słysząc to, spojrzał na nią, wiercąc się na swym krześle.
– Czemu… wczoraj?
– Widzę, że nie chcesz mi odpowiedzieć – odparła, uśmiechając się jeszcze szerzej. – Więc ja ci powiem. Pisałeś.
Po chwili wahania, odparł jej ostrożnie:
– Nie, nie pisałem.
– Masz rację, ojcze – zaśmiała się. – Nie pisałeś. Raczej dyktowałeś coś komuś… obecnemu to ojcu Bartolomeo.
Obaj dominikanie zamarli na to w bezruchu.
– To prawda – wydusił w końcu z siebie ojciec della Fonte. – Ale co takiego dyktowałem?
Katarzyna spuściła głowę, spoglądając na posadzkę.
– Dotyczyło to znamion łaski, jaką Bóg obdarzył swoją służebnicę – wyszeptała poważnie.
W pokoju zapadła długa cisza, po której odezwał się Bartolomeo:
– Siostro Katarzyno… ojciec Montucci i przeorysza… – przerwał, nie dokończywszy zdania.
Po chwili spróbował więc ojciec Tomasso:
– Czytanie nie przychodzi ci łatwo, siostro Katarzyno. Uczysz się bardzo powoli…
– To prawda – odparła. – Ale to się już zmieniło. Poprosiłam bowiem Pana, by mnie nauczył, a On to uczynił.
Znowu cisza.
– To znaczy… że umiesz już czytać?
– O, tak!
Dominikanin wyjął brewiarz, otwierając go na przypadkowej stronie.
– Proszę – powiedział – czytaj więc!
– „Domine exaudi orationem meam; auribus percie obsecrationem meam in veritate tua: exaudi me in tua iustitia – przeczytała. – Et non intres in iudicium cum servo tuo, quia non iustificabitur in conspectu tuo omnis vivens…”
– Dość – nakazał jej ojciec Tommaso.
Przeczytała płynnie początek psalmu i zdawało się, że nie chciała chyba przestawać, ponieważ słysząc nakaz, westchnęła tylko cicho.
– Czy rozumiesz, co przeczytałaś? – zapytał.
– Ależ oczywiście.
– Przetłumacz więc.
– Panie, wysłuchaj modlitwy mojej – zaczęła. – Wysłuchaj w swej prawdzie mojej prośby i w swej sprawiedliwości odpowiedz mi. I nie sądź swego sługi…
– Wystarczy – ponownie nakazał ojciec Tommaso. – Dobrze więc… to słowo, przeliteruj mi je.
– Przeliterować?
– Tak. Nazwij poszczególne litery, z których się składa.
Spojrzała na tekst i prawie natychmiast potrząsnęła głową.
– Nie potrafię – odarła. – Nie znam liter.
– Dobry Boże, dziewczyno… siostro Katarzyno – wykrzyknął ojciec Bartolomeo. – Jak więc możesz czytać?
– Nie wiem – spokojnie odrzekła zakonnica. – Ale tak jest.
– Co więc widzisz, kiedy czytasz? – pytał ją dalej zdyszany od emocji ojciec Bartolomeo.
– Słowa, oczywiście – odparła mu zdumiona Katarzyna.
– Ale przecież każde słowo składa się z liter!
Dziewczyna powtórnie potrząsnęła głową.
– To są dźwięki, żywe dźwięki, rodzące znaczenie.
Usłyszawszy taką odpowiedź, ojciec Bartolomeo pokiwał znacząco głową.
– Dla mnie wystarczy – powiedział, wycierając chustką czoło.
Kiedy obaj zakonnicy wyszli już na ulicę, kierując się do kościoła Świętego Dominika, żaden z nich przez dłuższy czas się nie odzywał. W końcu zaś ojciec Bartolomeo stwierdził:
– Myślę, że właśnie tak się dzieje…
– To znaczy?
– Tak się dzieje, kiedy ktoś uczy się czytać od samego Słowa.
cdn.
Louis de Wohl
Powyższy tekst jest fragmentem książki Louisa de Wohla Oblężenie niebios.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz