Oblężenie niebios. Rozdział dwunasty

Okryta welonem kobieta przeszła przez wąską uliczkę w contrada della Civetta, znikając w domu, nad którego wejściem znajdowała się drewniana statuetka sowy. Ostrożnie zeszła schodami do piwnicy i po chwili wahania pociągnęła za sznurek dzwonka. Drzwi otworzyły się, a elegancki służący skłonił się jej i wpuścił do środka. Wewnątrz znajdował się krótki, słabo oświetlony korytarz, z innymi drzwiami na końcu i innym służącym, który je otworzył. Pokój, do którego w końcu dotarła, należał do bardzo zamożnego arystokraty. Na podłodze leżały perskie dywany, okna przesłaniały aksamitne draperie, zaś pośrodku stały pięknie rzeźbione stoły i krzesła. Światło, jakie pokój ów oświetlało, pochodziło z sześciu ciężkich, wykonanych ze srebra świeczników, z trzema świecami każdy.

Na widok kobiety, przystojny i młody ser Francesco Malavolti podniósł się energicznie:

– Przyszłaś jednak – powiedział uradowany. – Ależ ze mnie szczęściarz.

Spróbował ją przy tym objąć, ona jednak zesztywniała, spoglądając tylko dookoła.

– Czy jesteśmy tu bezpieczni? – spytała.

– Bardziej, niż gdziekolwiek indziej w całej Sienie. Rozumiem, że nierozważnie byłoby dla ciebie pojawiać się w Palazzo Malavoti…

– Byłoby to czyste szaleństwo! Nazajutrz mówiłoby o tym całe miasto.

– …albo też dla mnie iść do twego domu, chociaż twój mąż akurat wyjechał.

– Ahimè! Nigdy nie wyjeżdża, a poza tym służący nie są mi całkiem oddani.

– Tu jednak jesteśmy bezpieczni, bellissima.

– Jakimże to sposobem? Przecież to gospoda. Może tu przyjść praktycznie każdy.

– Przyjść, owszem. Ale nie wejść. Przynajmniej nie bez mojego pozwolenia. Poza tym to nie jest gospoda.

– Jak to? Pod Złotą Sówką…

– Tak było, dopóki jej nie kupiłem. To miejsce należy do mnie, mono Giulio. Kupiłem je, by mogli się tu spotykać niektórzy moi przyjaciele i to w godzinach, w jakich żadne inne spotkanie, poza wyznaczonymi przez włodarzy, nie ma prawa bytu. Teraz, skoro jest już nadzieja na pokój, spotykam się tu z przyjaciółmi w mniej groźnych celach.

– Oczywiście masz na myśli przyjaciół płci żeńskiej. Wszystkie te kobiety na tyle głupie, by ci uwierzyć, kiedy powtarzasz, że kochasz je nad życie – powiedziała mona Giulia, odrzucając wreszcie kaptur.

– Ach, jakże mnie źle oceniłaś – zaprotestował Malavolti. – Nie będę mógł też się obronić. Twoje piękno wystarczy, by wybić z głowy wszelki zdrowy rozsądek, nawet Platona czy Arystotelesa. Wyglądasz niczym królowa Kleopatra, której oprzeć nie potrafił się nawet Juliusz…

– …i która musiała umrzeć, ponieważ mężczyźni jej życia okazali się całkowicie bezwartościowi – śmiejąc się, piękna dama pokazała swemu adoratorowi rząd równych zębów, natychmiast porównanych przez niego do pereł w otoczeniu rubinów.