Ewa Miller-Stefańska - Św. Katarzyna - cz. 2

Życie pod duchowe dyktando. Narodziny

Czternastowieczna Siena była miastem sprzeczności i kontrastów. Wznosząc się na skale dominującej ponad okolicznymi równinami, była nieprzystępna dla wrogów, ale gościnna i serdeczna dla przybyszów. Ówcześnie była miastem większym od Paryża czy Londynu. Sieneńczycy z dumą spoglądali na sześciokilometrowe mury obronne, otaczające miasto, oraz na liczne wieże i wieżyczki, do wznoszenia których miały prawo tylko najszlachetniejsze rody.

Średniowieczna Siena to również miasto Maryi, „Civitas Virginis”, miasto ludzi uduchowionych, ale także awanturników, barbarzyńców i grzeszników.

Pewnego dnia w dzielnicy Fontenbranda, w rodzinie cenionego farbiarza Giacomo Benincasa, urodziła się dziewczynka, która miała w przyszłości rozsławić swoje miasto na cały świat.

25 marca 1347 roku Mona Lapa, energiczna żona farbiarza, urodziła swoje 23 i 24 dziecko, bliźniaczki: Katarzynę i Joannę.

Boże wezwanie
Bóg bardzo wcześnie dał znać o swoim zamyśle wobec tego dziecka. Ukazał się jej i zachwycił sobą na całe życie, gdy Katarzyna nie skończyła nawet siedmiu lat. Wracając z bratem Stefanem od starszej siostry, nad kościołem Ojców Dominikanów ujrzała Jezusa Chrystusa zasiadającego na tronie. Obok niego zaś apostołów Piotra i Pawła, a także Jana Ewangelistę. Katarzyna straciła poczucie rzeczywistości i z zachwytem wpatrywała się w wizję, i wówczas Jezus spojrzał na nią z ogromną miłością, uśmiechnął się i pobłogosławił. Zniecierpliwiony Stefan potrząsnął dziwnie zachowującą się siostrą i wyrwał ją ze skupienia.

Jednak tych kilka chwil pierwszej w jej życiu wizji całkowicie odmieniło dotychczasowy bieg wydarzeń. Katarzyna rozmiłowana w Bogu ślubuje mu dozgonne dziewictwo. Budzi się w niej zamiłowanie do samotności, praktykowania cnót chrześcijańskich, częstej modlitwy i służby bliźniemu.

Narodziny powołania
W jej sercu rodzi się powołanie zakonne. Zaczyna – wbrew woli rodziców – marzyć o klasztorze. Rodzina tymczasem nakłaniała ją, by dbała o siebie, o swój wygląd, bo oto nadarzała się dla niej świetna partia. Katarzyna jednak z uporem obstawała przy swoim postanowieniu. Aby zyskać na czasie, posłuchała rady kuzyna, nowicjusza dominikańskiego, Tomasza della Fonte, i ogoliła sobie głowę, co w tamtych czasach oznaczało dla kobiety hańbę i upadek. Mona Lapa na ten widok wpadła w furię. Ukarała córkę odbierając jej własny pokój i obciążając ją odtąd licznymi, ciężkimi i upokarzającymi zajęciami.

Podczas tych miesięcy ciężkiej pracy w Katarzynie tylko utwierdziło się pragnienie życia zakonnego. Z utęsknieniem patrzyła z oddali na mury kościoła Braci Dominikanów. Aż pewnej nocy, we śnie ukazał jej się sam założyciel tego zakonu, święty Dominik, taki, jakiego widywała na fresku w kościele. W jednej ręce trzymał piękną białą lilię, a w drugiej białą szatę, którą jej ofiarował. W krótkich słowach zapewnił ją, że już niedługo będzie odziana w habit, o którym tak marzy.

Matka jednak nadal miała wobec niej poważne plany małżeńskie. Dlatego wywiozła córkę do znanego uzdrowiska, Vignone.

Ale córka, miast odzyskać nadwerężone pracą siły, złapała jakąś dziwną wysypkę, której towarzyszyła wysoka temperatura.

Nie pomagały żadne lekarstwa i Mona Lapa wpadła w rozpacz. Bała się, że utraci kolejne dziecko, tak bardzo przez nią umiłowane. Katarzyna twierdziła, że jedyną rzeczą, jaka może jej przywrócić zdrowie, jest pozwolenie, by została „mantellata” – czyli tercjarką dominikańską.

Zrealizowane pragnienie
Na przeszkodzie w realizacji tego pragnienia stała nie tylko matka, ale same siostry obawiały się przyjąć w swoje szeregi taką młodą, ładną i niezwykle kontrowersyjną dziewczynę.

Przerażona Mona Lapa ubłagała przeoryszę, by odwiedziła Katarzynę, a ta, gdy zobaczyła oszpeconą krostami bidulkę, przyrzekła, że po wyzdrowieniu przyoblecze ona habit i zostanie „mantellata”. I tak też się stało.

Jednak jako nowicjuszka Katarzyna nie oddawała się, jak inne siostry, dziełom miłosierdzia, ale usunęła się w zacisze własnego pokoiku celi; godzinami modliła się i oczekiwała na spotkanie z Oblubieńcem. Poddawała się praktykom ascetycznym, radykalnie ograniczyła jedzenie, czuwała długo w noc, niejednokrotnie biczując się. W jej malutkiej domowej celi Bóg osobiście nauczał swoją oblubienicę. Zjawiali się tam również święci, których znała i czciła.

W tym czasie miało miejsce jedno z ważniejszych spotkań z Chrystusem, w czasie którego objawił On Katarzynie istotną prawdę o Sobie. Wiedział o jej ogromnym pragnieniu poznania Boga i dlatego uległ i wyjawił swojej oblubienicy: „Czy wiesz córko, kim ty jesteś i kim jestem Ja? Kiedy te dwie rzeczy poznasz, będziesz szczęśliwa. Otóż ty jesteś tą, która nie jest. Ja zaś jestem tym, który jest”.

Wyjście z odosobnienia
Po miesiącach odosobnienia, walki duchowej, spotkań z Bogiem i świętymi, Katarzyna stanęła wobec nowego wezwania swojego Oblubieńca. Oto zażądał, by zerwała z samotnością, wyszła do rodziny i do tych, którzy potrzebują jej obecności i pomocy. Ta gorliwa dziewczyna początkowo nie chciała o tym słyszeć, ale Chrystus nie zamierzał ustąpić i w pełnych miłości perswazjach przekonywał ją do nowej drogi ku świętości.

Katarzyna nie mogła Mu odmówić i podjęła to niespodziewane wezwanie. Rozpoczęła całkiem nowy okres w swoim życiu. Wyszła ku ludziom pokrzywdzonym przez los, ku chorym, cierpiącym, ku ubogim i zagubionym. Z poświęceniem udzielała się w hospicjum „La Scala”. Szła tam, gdzie już nikt nie miał ochoty ani odwagi pójść. Podejmowała się pielęgnacji trędowatych, chorych na raka w ostatnim stadium, zgorzkniałych, złośliwych i wulgarnych, którzy swoim zachowaniem zniechęcili nawet najbardziej cierpliwych.

Katarzyna szybko zyskała sławę jako miłosierna tercjarka, wspomożycielka najuboższych, wstawienniczka największych grzeszników. Skuteczność jej modlitw, liczne ekstazy, wizje, egzorcyzmy, uzdrowienia sprawiły, że stała się osobą znaną i wieść o tej niezwykłej, młodej sienence szybko rozeszła się po świecie.

Z tego powodu w 1374 roku kapituła generalna dominikanów zebrała się we Florencji, dokąd została też wezwana i Katarzyna.

Przesłuchano ją z uwagą i nie dopatrzono się niczego niepokojącego. Generał zakonu przekonał się o wyjątkowości powołania tej tercjarki. Wyznaczył nawet na jej duchowego opiekuna i przewodnika doświadczonego mnicha, ojca Rajmunda z Kapui. W tym samym roku we Włoszech rozszalała się epidemia dżumy. Zaraza zataczała szerokie kręgi i zbierała swoje tragiczne żniwo. Ludzie umierali w strasznych mękach. Zdarzało się, że z lęku przed chorobą ojciec opuszczał dzieci, rodzeństwo uciekało od braci i sióstr, żony odchodziły od swoich mężów. Ginęli także najbliżsi samej Katarzyny, która, co było do przewidzenia, rzuciła się w wir pracy, by przynieść choćby nikłą ulgę umierającym.

Dar jednania
Mniej więcej w tym czasie Katarzyna objawiła też światu jeszcze jeden ze swoich talentów. Okazało się, że jest doskonałym rozjemcą i negocjatorem. O pomoc w mediacjach prosili ją tak najbliżsi, jak i patrycjusze sieneńscy, a wkrótce także i rządzący sąsiednimi republikami. W niedługim czasie o taką pomoc zwrócił się do niej sam papież Grzegorz XI.

Od roku 1375 Katarzyna coraz więcej przebywała poza rodzinnym miastem. Została zaproszona przez członka rządu republiki Pizy. Tam zapoznano ją z bieżącymi problemami politycznymi środkowych Włoch oraz opowiedziano o konflikcie pomiędzy republikami sąsiadującymi z Państwem Kościelnym a papieżem. Dominikańska tercjarka bez namysłu rozpoczęła tę nową działalność. Angażowała się przede wszystkim jako córka Kościoła, która broni nadwątlony autorytet głowy Kościoła.

W marcu 1376 roku konflikt zaostrzył się i papież rzucił interdykt na Florencję. Wówczas rząd republiki toskańskiej poprosił Katarzynę o pośrednictwo w negocjacjach z papieżem.

Święta podjęła się misji i bezzwłocznie wyruszyła ze swoją „la bella brigata” w długą i niebezpieczną drogę do Awinionu.

W czerwcu została przyjęta przez Ojca Świętego na prywatnej audiencji. Rozmawiała z nim nie tylko o konflikcie z republikami włoskimi, ale gorąco namawiała papieża do powrotu na Stolicę Piotrową. Ta ostatnia sprawa stała się dla Katarzyny najważniejszą w tym okresie. Tak długo namawiała Grzegorza XI, tak żarliwie modliła się, tak wiele listów napisała w tej sprawie, aż osiągnęła swój cel i papież powrócił do Rzymu w styczniu 1377 roku.

Ojciec Święty wezwał ją do siebie w 1378 roku i poprosił o pertraktacje pokojowe z rządem Florencji. Jednak upragniony pokój pomiędzy Florencją i papiestwem został zawarty już z następcą Grzegorza XI, Urbanem VI.

Dyktowanie „Dialogu” przerwane wybuchem wielkiej schizmy zachodniej
Latem 1378 roku Katarzyna zaczęła dyktować swoim uczniom Dialog o Opatrzności Bożej, w którym umieściła kompendium swojej mistycznej wiedzy o Bogu i kondycji człowieka oraz o drodze do poznania Boga przez człowieka.

Nie minęło kilka miesięcy, a praca ta została przerwana przez dramatyczne wydarzenia. W listopadzie wybuchła tzw. wielka schizma zachodnia. Francuscy kardynałowie nie złożyli homagium nowo wybranemu papieżowi, Urbanowi VI. Zwołali własne konklawe i wybrali antypapieża Klemensa VII. Urban VI wezwał Katarzynę do Rzymu i poprosił ją o wsparcie duchowe w tej trudnej sytuacji.

W listopadzie 1378 roku Katarzyna żegnała się na zawsze z ukochaną Sieną i wyruszyła – jak się potem okazało – w ostatnią ziemską podróż. Wyruszyła do Rzymu, by jeszcze raz wesprzeć Namiestnika Chrystusa i wstrząsnąć sumieniami odstępców oraz tych, którzy bali się zająć własne stanowisko wobec tego strasznego rozłamu. Niektórzy biografowie twierdzą nawet, że był to czas, kiedy w dużej części współdzierżyła z papieżem ster Kościoła. Pod jej wpływem Urban VI napisał encyklikę wzywającą wszystkich Włochów do mobilizacji duchowych sił w walce o dobro i cześć Kościoła. Nadrzędnym zadaniem Katarzyny stało się szybkie rozpowszechnienie encykliki. Święta kolejny raz wykorzystuje ogrom swoich wpływów i cały swój autorytet. Niestety, sytuacja papieża i Kościoła wciąż się pogarszała.

I choć doświadczenie najgorszego upokorzenia i klęski zostało jej oszczędzone, bo nie dożyła całkowitego szaleństwa Urbana VI, ani pogłębienia schizmy i wybrania trzeciego papieża, to i tak doznawane przez nią cierpienia w intencji Mistycznego Ciała Chrystusa przysporzyły jej wielkiej goryczy i bólu.

Ostatnie miesiące życia
Ostatnie trzy miesiące jej życia upłynęły pod znakiem nieustannej modlitwy i strasznych cierpień. Zarówno modlitwy, jak i cały ból ofiarowała Bogu w intencji umiłowanego Kościoła.

Każdego ranka, mimo choroby i wycieńczenia, odbywała dość długą drogę z celi przy kościele Santa Maria Sopra Minerwa do Bazyliki św. Piotra, gdzie modliła się aż do wieczora. Tam też miała jedną ze swoich ostatnich wizji, którą odebrała w sposób bardzo symboliczny. Wpatrując się w piękną mozaikę Giotta przedstawiającą łódź, zdało jej się, że łódź unosząca Apostołów opuściła ramy i ciężko opadła na jej słabe już ramiona. Pod tym ciężarem upadła na ziemię i uczniowie musieli sami przenieść swoją ukochaną matkę do jej celi. Tam zwierzyła się, że dźwiga na swych ramionach łódź-Kościół. Jej cierpienia stały się jeszcze bardziej intensywne.

Mówi się, że te trzy ostatnie miesiące jej życia to najprawdziwsze bezkrwawe męczeństwo, przyjęte i złożone w intencji Kościoła. Św. Katarzyna ze Sieny umarła 29 kwietnia 1380 roku w Rzymie. Miała zaledwie 33 lata.

Katarzyna Benincasa została kanonizowana w 1461 roku przez papieża Piusa II. Pod jej wezwaniem wznoszono wiele kościołów i kaplic. Siena obrała ją za swoją patronkę. Pius IX w 1866 roku ogłosił św. Katarzynę ze Sieny współpatronką Rzymu, Pius X – patronką kobiet z Akcji Katolickiej, Pius XI 21– patronką pielęgniarek. W 1939 roku została, razem ze świętym Franciszkiem z Asyżu, główną patronką Włoch. 4 października 1970 roku papież Paweł VI nadał jej tytuł doktora Kościoła.

W 1999 roku Ojciec Święty Jan Paweł II ogłosił ją współpatronką Europy.

Opisy śmierci św. Katarzyny
List Barducciego o śmierci Katarzyny ze Sieny
W imię Jezusa Chrystusa.

Najdroższa Matko w Chrystusie Jezusie i Siostro w świętej pamięci naszej błogosławionej Matce Katarzynie. Ja, niegodny grzesznik Barduccius, polecam się Waszym modlitwom, jak dziecię bezradne i sierota opuszczona przez śmierć tak czcigodnej Matki. Otrzymałem Wasz list, przeczytałem go ze wzruszeniem sam, jak również moim zasmuconym Matkom, które za tak wielką Waszą miłość składają Wam serdeczne dzięki. Bardzo się także polecają waszym modlitwom i proszą, byście nimi objęły Przeora i wszystkie Siostry, by były ochotne w wypełnianiu tego, co się Bogu podoba tak w stosunku do siebie samych, jak i do Was. Ponieważ zaś, jako umiłowana i wierna córka, pragniecie dowiedzieć się o śmierci naszej Matki, czuję się w obowiązku spełnić Wasze pragnienie. A chociaż nie czuję się zbyt zdolny, by o tym opowiedzieć, napiszę, co moje słabe oczy widziały, co nieokrzesane zmysły mojej duszy mogły pojąć.

Ta więc błogosławiona Dziewica i Matka tysięcy dusz, około święta Obrzezania Pańskiego poczęła doznawać jakichś dolegliwości tak na duszy, jak i na ciele, tak że była zmuszona zmienić cały swój sposób życia. Przyjmowanie pokarmu służące podtrzymaniu życia stało się dla niej wielką udręką, tak że tylko z wielką trudnością można było skłonić ją do jedzenia. A jeśli coś wzięła do ust, to właściwie tego nie połykała, a potem wypluwała. Nie mogła przyjąć nawet kropli wody. Budziło się w niej gwałtowne pragnienie i taka gorączka w gardle, że zdawała się zionąć ogniem. Mimo to wyglądała na zdrową, była jak zwykle energiczna i rześka. Taką postrzegaliśmy do niedzieli Sześćdziesiątnicy. Pod wieczór tego dnia zaczęły się pojawiać wyraźne symptomy choroby. W nocy z poniedziałku na wtorek, w godzinie nieszporów, kiedy pisałem jej list, miała tak silny atak choroby, żeśmy zaczęli ją opłakiwać, jakby już martwą.

Przez długi przeciąg czasu nie widzieliśmy w niej żadnego znaku życia. Po jakimś jednak czasie wstała na nogi i zdawała się być inną niż ta, która leżała.

Od tej pory zaczęły się pojawiać codziennie co raz to nowe fizyczne dolegliwości. Gdy jednak nastał Wielki Post, mimo choroby, poczęła Katarzyna oddawać się intensywnej modlitwie.

Dla nas graniczyło to z cudem ze względu na częstość jej pokornych westchnień i gorzkich jęków, jakie dobywały się z jej piersi. Uwierz mi, że jej modlitwy były wypowiadane z takim przejęciem, iż jedna godzina takiej modlitwy bardziej wycieńczała jej słabe ciało, niż miałoby to miejsce, gdyby ktoś inny spędził bez przestanku dwa dni na modlitwie. Każdego rana po Komunii św. wpadała w taki stan, że każdy, kto by ją zobaczył, uznałby ją za martwą. Zanosiliśmy ją wtedy do łóżka. Po jednej lub dwu godzinach szliśmy do kościoła św. Piotra na odległość dużej mili. Tam oddawała się modlitwie aż do nieszporów.

Wracała potem do domu tak zmęczona, że robiła wrażenie martwej.

Te jej praktyki trwały do trzeciej niedzieli Wielkiego Postu, kiedy jej wyczerpane ciało dało się pokonać niezliczonym atakom postępującej choroby, a także udrękom duchowym, których źródłem było rozważanie grzechów, jakich według swego mniemania dopuściła się wobec Boga, a także niebezpieczeństw coraz bardziej poważnych, w jakie uwikłał się Kościół święty. To ją szczególnie męczyło, i wewnątrz, i na zewnątrz. W tym stanie trwała przez osiem tygodni. Nie mogła unieść głowy, pełna nieznośnych bólów „od stopy aż do wierzchu głowy” (Jon 2, 7).

Nieraz mówiła: „To są cierpienia cielesne, a jednak nie naturalne. Widać, że Bóg dał pozwolenie demonom, by moje ciało zadręczały, jak im się spodoba”. Było na zewnątrz widoczne, że tak jest. Znosiła cierpienia niesamowite, tak że gdybym chciał słowami wyrazić jej cierpliwość, uważam, że dopuściłbym się niegodziwości wobec tego, co nie da się wysłowić. Powiem tyle, że ilekroć doznała jakiegoś nowego ataku choroby, wznosiła zaraz serce i oczy do Boga i mówiła: „Dziękuję Ci, wieczny Oblubieńcze, że codziennie na nowo udzielasz mi, Twojej nędznej i niegodnej służebnicy, tylu i tak wielkich łask”.

I tak gasło jej ciało aż do niedzieli przed Wniebowstąpieniem.

Doszło do tego, że wyglądało ono tak, jak zwykło się malować ciała zmarłych. Z wyjątkiem jednak twarzy, która miała wyraz anielski, tchnący rozmodleniem. Reszta zaś ciała to były kości pokryte cienką skórą. Uwolniono ją od paska, nie mogła jednak przekręcić się na drugi bok. Kiedy nadeszła noc przed wspomnianą niedzielą, na dwie godziny przed świtem nastąpiło wyraźne pogorszenie, i było widoczne, że zbliża się koniec. Zwołano całą rodzinę. Katarzyna ze szczególną pokorą i pobożnością wyraziła gestem, że pragnie otrzymać absolucję.

Co też się stało. Odtąd nie wykazywała żadnego ruchu, jedynie z jej ust dobywało się ustawiczne, żałosne, ciche wzdychanie.

Uznano za właściwe, by udzielić jej ostatniego namaszczenia. Spełnił tę posługę nasz opat z klasztoru św. Antymiusza. Tymczasem Katarzyna była ciągle nieprzytomna.

Po namaszczeniu całkiem się zmieniła. Twarzą i rękami zaczęła dawać różne znaki, jakby dla okazania, że doznaje straszliwych ataków ze strony demonów. I w tej morderczej walce trwała przez półtorej godziny. W połowie tego czasu przebytym w milczeniu, poczęła mówić: „Zgrzeszyłam, Panie, zmiłuj się nade mną”. Myślę, że powtórzyła to ze sześćdziesiąt razy. Za każdym razem wyciągała prawą rękę i spuszczając ją potem, uderzała łóżko. Zmieniła później słowa i bez ruchu ręką tyleż razy powtórzyła: „Święty Boże, zmiłuj się nade mną”.

Potem zaczęła wypowiadać różnorakie formuły aktów cnót i tak trwało to do końca wspomnianego czasu. Potem nagle zmieniła się na twarzy, z mrocznej stała się anielska. Załzawione oczy i zaćmione stały się spokojne i pojawił się w nich uśmiech. Nie można było wątpić, że wydostała się jakby z jakiejś głębiny i wróciła do siebie. Uciszyło to nasz ból, jej synów i córek otaczających ją. Możecie to sobie wyobrazić.

Leżała teraz wsparta na Matce Aleksji. Potem przy jej pomocy usiadła prosto. Umieściliśmy przed jej oczyma tablice z relikwiami świętych i różnymi malunkami. Ona skierowała oczy na znajdujący się tam wizerunek krzyża. Poczęła go adorować, wypowiadając głębokie słowa o dobroci Bożej, wyznawała także swoją grzeszność. Mówiła: „Moja wina, Trójco wiekuista, że Cię, nieszczęśnica, tyle razy obraziłam swoim niedbalstwem, niewdzięcznością, nieposłuszeństwem, ignorancją i wielu innymi brakami. O ja biedna! Nie zachowywałam Twoich przykazań tak ogólnie, jak i pojedynczych, jakie mi dałeś w swojej dobroci. O ja nieszczęśliwa! – mówiąc to uderzała się w piersi wyznając przy tym swoją winę. – Nie zachowałam Twojego przykazania, w którym nakazałeś, by Ciebie zawsze szukać, Ciebie czcić, pracować na rzecz bliźniego. Przeciwnie, uciekałam od pracy, która była konieczna. Czy nie nakazałeś mi, mój Boże, by wyzbyć się całkiem troski o siebie, a troszczyć się jedynie o chwałę i sławę Twojego imienia w zbawianiu dusz i radować się tym jedynym pokarmem, pochodzącym ze stołu Najświętszego Krzyża? Ja zaś szukałam własnego zadowolenia.

Ty mnie ciągle zapraszałeś, by się z Tobą łączyć przez słodkie, miłosne i gorące pragnienia w pokornych i ciągłych modlitwach, zanoszonych ze łzami o zbawienie całego świata, o reformę Kościoła świętego, obiecując, że dzięki nim udzielisz Oblubienicy Twojej nowego blasku, ja zaś biedna nie byłam posłuszna Twojemu pragnieniu, ale spałam w łożu niedbalstwa.

O ja nieszczęśliwa! Postawiłeś mnie, by kierować duszami, przysyłając mi tych umiłowanych synów, by ich kochać szczególną miłością i prowadzić do Ciebie po drogach życia, ja zaś byłam dla nich jedynie zwierciadłem słabości ludzkiej. Nie okazywałam należnej troski wobec nich, nie przychodziłam im z pomocą przez stałą i pokorną modlitwę przed Twoim obliczem, ani nie dawałam im przykładu dobrego życia, ani użytecznych pouczeń. O ja biedna! Z jak małą czcią przyjmowałam Twoje niezliczone dary i łaski słodkich cierpień i krzyży, jakie zechciałeś nagromadzić w tym moim kruchym ciele, ani też nie umiałam ich znosić z tak gorącym pragnieniem i żarliwą miłością, czego przykład dał ten, z którym razem te cierpienia i krzyże mi dałeś. Biada mi! Miłości moja, Ty dla wielkiej Twojej dobroci wybrałeś mnie sobie na Oblubienicę i to już od mojego dzieciństwa, ja zaś nie byłam Tobie wierna, bo nie nosiłam Ciebie w ustawicznej pamięci, ani Twoich ogromnych dobrodziejstw; nie tkwiłam umysłem w ich rozpamiętywaniu, a swej woli nie użyłam, by Ciebie ze wszystkich sił wyłącznie umiłować”.

Tymi i podobnymi słowami oskarżała się owa czysta gołębica, myślę, że bardziej dla przykładu dla nas niż z własnej potrzeby. Zwróciła się potem do kapłana prosząc: „Udzielcie mi rozgrzeszenia dla miłości Chrystusa ukrzyżowanego z tych wszystkich grzechów, jakie wyznałam w obliczu Boga i ze wszystkich innych, których nie pamiętam”. Prosiła po tym jeszcze raz o absolucję od winy i kary, powołując się na udzieloną jej łaskę od papieży Grzegorza i Urbana. Wyraziła też pragnienie przyjęcia Krwi Chrystusa. Stało się temu zadość.

Potem utkwiła oczy w wizerunku ukrzyżowanego Chrystusa i jęła Go znów adorować i wypowiadać jakieś tajemnicze słowa, których z powodu moich grzechów nie byłem godny pojąć.

Zresztą także ze względu na ból, jakiego doznawałem i ucisk w piersiach, jakiego ona doznawała, co utrudniało jej mówienie.

Staraliśmy się ją usłyszeć po dwu stojących z obu stron, przybliżając uszy do jej ust. Wtedy to zwróciła się do niektórych ze swych synów, którzy nie byli obecni, kiedy miała pamiętną przemowę przed niewielu dniami do całej swojej duchowej rodziny, ukazując nam drogę zbawienia i doskonałości i każdemu z osobna podając wskazówki, co by chciała, żeby uczynił po jej śmierci. Podobnie teraz zwróciła się do tych, których tam wtedy nie było, a od wszystkich prosiła pokornie o przebaczenie za niewystarczającą, jak jej się wydawało, troskę o nasze zbawienie. Skierowała wtedy parę słów do Lucjusza i kogoś drugiego, a także do mnie, biedaka. Potem zaraz oddała się modlitwie.

O, gdybyś wiedziała z jaką pokorą i szacunkiem prosiła i otrzymywała błogosławieństwo wielokrotnie od swojej bolejącej matki. Mogę tu tylko powiedzieć, że była to dla niej gorzka pociecha. Był to także obraz najsubtelniejszych uczuć: widzieć matkę, która się poleca swojej błogosławionej córce i która prosi ją o szczególną łaskę od Boga, by w tej smutnej chwili nie była dla niej źródłem żadnej przykrości. Nie odrywało to jednak świętej Dziewicy od rozmodlenia. Przy zbliżającym się końcu modliła się specjalnie za Kościół katolicki, za który, jak sama mówiła, oddała swe życie. Modliła się także za papieża Urbana VI, o którym świadczyła, że jest prawdziwym papieżem i prosiła swoich synów, by gotowi byli za tę prawdę oddać życie. Także z wielką żarliwością modliła się za wszystkich swoich umiłowanych synów i córki, których w sposób szczególny Pan polecił jej miłości. Używała przy tym wielu słów, jakimi posługiwał się nasz Zbawiciel, kiedy swoich uczniów polecił Ojcu. A z takim przejęciem to czyniła, że nie tylko nasze serca, lecz same kamienie słysząc to by skruszyły się. Na koniec znakiem krzyża nas wszystkich pobłogosławiła i trwała w rozmodleniu aż do upragnionego końca. W tym czasie mówiła: „Ty, Panie, wzywasz mnie i ja idę do Ciebie. Idę nie dzięki moim zasługom, lecz wyłącznie dzięki Twojemu miłosierdziu. O to miłosierdzie błagam Cię mocą Twojej Krwi”. Potem wielokrotnie powtarzała: „Krew, Krew”. Na koniec wzorem Zbawiciela rzekła: „Ojcze, w ręce Twoje oddaję duszę i ducha mego”. I tak słodko, z twarzą anielsko promieniejącą, skłoniwszy głowę, oddała ducha.

Zgon jej miał miejsce w niedzielę o godzinie szóstej. Zachowaliśmy jej ciało niepogrzebane aż do wtorku czasu komplety.

Nie wydawało ono przykrej woni, właściwej ciałom zmarłych, przeciwnie, tchnęło miłym zapachem, a ramiona, szyja i nogi były ruchome, jak za życia. I tak było przez te całe trzy dni. Tłumy ludzi nawiedzały jej ciało, a szczęśliwym się czuł każdy, kto mógł jej ciała dotknąć. Wiele wtedy Bóg dokonał cudów, które, by nie przedłużać, pominę. Jej grób z pobożnością nawiedzają wierni, na równi jak ciała świętych znajdujące się w Rzymie. Wielu łask udzielił Bóg w imię błogosławionej Oblubienicy. Nie wątpię, że usłyszymy jeszcze o wielu innych i większych. Nic więcej nie dodam. Polecam się Przeorowi i wszystkim Siostrom, ponieważ obecnie jak najbardziej potrzebna mi jest pomoc modlitewna. Niech Bóg ma Was w swojej opiece i da wzrastać w swojej łasce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz