80. Chociaż przez przyjęcie habitu święta Dziewica nie złożyła trzech zakonnych ślubów, ponieważ, jak już była mowa, ten stan ich nie przewiduje, tym niemniej sama mocno zdecydowała się je zachowywać. Jeśli chodzi o dziewictwo, nie ma tu żadnej wątpliwości, ponieważ już ten ślub złożyła. Gdy chodzi o posłuszeństwo, to zobowiązała się podporządkować nie tylko bratu mistrzowi generalnemu, rządzącemu zakonem w tym czasie, i przełożonej, ale także, i to we wszystkim, spowiednikowi. Była temu wierna aż do śmierci, tak że mogła odważyć się powiedzieć, kiedy odchodziła z tego świata do Ojca: „Nie pamiętam, bym kiedykolwiek była nieposłuszna". Jednakże znaleźli się tacy, którzy urągali jej świętości, kąsający jak psy i kłamcy. Mieli odwagę jeszcze za jej życia twierdzić coś przeciwnego. Wiedz jednak drogi czytelniku, że gdyby ta święta Dziewica nie miała żadnego innego utrapienia, gdy chodzi o ludzkie sprawy, jak tylko te, jakie zadawali jej niedyskretni nauczyciele, to dzięki samej tylko cierpliwości mogłaby być męczennicą. Nie rozumiejąc jej, a częściej jeszcze nie chcąc wierzyć w jej nadprzyrodzone dary, usiłowali ją prowadzić drogą właściwą dla zwyczajnych ludzi. Nie umieli uszanować obecności Majestatu, który ją wiódł drogą nadzwyczajną, mimo że ciągle napotykali na oczywiste tego znaki. Byli podobni do faryzeuszów, którzy patrząc na znaki i cuda, które Jezus czynił w szabat, szemrali: „Człowiek ten nie jest od Boga, bo nie zachowuje szabatu" (J 9,16).
Katarzyna, znajdując się w środku sprzecznych opinii, starała się, na ile to było możliwe, być ludziom posłuszna. Nie chcąc jednak zboczyć z drogi, jaką Pan jej wskazał, doznawała takiej udręki, że nie wyrazi tego łatwo język ani pióro. Ach, Panie, mój Boże, ileż to razy mówiono o niej, że „On tylko mocą Belzebuba, władcy złych duchów, wyrzuca złe duchy" (Mt 12,24). Mówiąc inaczej, że jej wizje nie są od Boga, lecz od diabła. Mimo że jasno widzieli nie tylko jej cuda, ale całe jej życie, które było cudem. Będzie o tym jeszcze szczegółowo mowa, więc tu nie będę sprawy przeciągał.
81. Ubóstwa tak doskonale przestrzegała, że przebywając w domu rodzinnym, niczego zgoła samowolnie dla siebie nie zatrzymywała, mimo że żyła w dostatku, ale dawała ubogim, na co miała szerokie pozwolenie od ojca. Żyła na tyle w przyjaźni z ubóstwem, że jak mi to sama w zaufaniu powiedziała, nie cieszył ją dom, kiedy obfitował w materialne dobra. Prosiła niezmiennie Najwyższego, by odebrawszy bogactwo, zechciał jej rodzinę doprowadzić do ubóstwa: „Czy to jest dobrze, Panie, że dla rodziców i moich braci proszę o dobra doczesne, a nie raczej o dobra wieczne? Wiem, że z dobrami doczesnymi miesza się wiele zła, wiele niebezpieczeństw, a nie chcę, by moi bliscy byli w nie uwikłani". Pan wysłuchał jej wołania, zostali bowiem przez cudowne wydarzenia, bez własnej winy, doprowadzeni do skrajnego ubóstwa, co potwierdzili ci, którzy ich znali. Mając takie zasady jako fundament duchowego rozwoju, kiedy przyjęła upragniony habit, Katarzyna sięgnęła po szczyty doskonałości. Godzi się więc, byśmy szerzej o tym powiedzieli.
82. Kiedy spełniła się obietnica czcigodnego Ojca Dominika, jego wierna córa jak obfitująca pszczoła poczęła zewsząd gromadzić miód, to znaczy wykorzystywać okazje, by siebie ujarzmiać, a ściślej łączyć się ze swoim Oblubieńcem. Mówiła tak do siebie: „Oto wstąpiłaś do zakonu, nie możesz więc żyć tak, jak żyłaś dotąd. Świeckie życie się skończyło, teraz jest życie zakonne. Masz obowiązek prowadzić życie według reguły. Przyoblec się w najdoskonalszą czystość i wokół nią promieniować, bo to oznacza biała tunika. Masz być w pełni umarłą dla świata, na co wyraźnie wskazuje czarna kapa. Zważaj na to, co czynisz, bo weszłaś na drogę, którą tylko nieliczni idą. Postanowiła więc dla ściślejszego przestrzegania czystości zachowywać ścisłe milczenie, z nikim nie rozmawiać, wyznawać jedynie swoje grzechy. Jej poprzedni spowiednik, który był bezpośrednio przede mną, podał na piśmie, że zachowywała milczenie przez trzy kolejne lata, a mówiła tylko na spowiedzi.
83. Mieszkała w klauzurze celi, a wychodziła tylko do kościoła. Na posiłki nie musiała wychodzić, była tak szczupła, że wystarczyło jej co nieco spożyć w celi. Nie jadała niczego gotowanego, jedynie chleb, jak już było wspomniane. Postanowiła w swoim sercu spożywać chleb ze łzami, stąd zawsze bezpośrednio przed posiłkiem, ofiarowując Bogu swoje łzy, skraplała nimi swoją duszę, a potem przyjmowała pokarm dla podtrzymania ciała. Miała w ten sposób pustynię we własnym domu i samotnię pośród tłumu. Kto zdoła opisać jej czuwania, modlitwy, rozważania i łzy?
Postanowiła sobie, że wtedy, kiedy Bracia Kaznodzieje, którzy dla niej byli jak rodzeni bracia, będą spali, to ona będzie czuwać. Kiedy bracia dzwonili na jutrznię, to przy drugim sygnale, nie wcześniej, odzywała się do swojego Oblubieńca: „Oto Panie, bracia moi i słudzy Twoi dotąd spali, a ja za nich trzymałam straż przed Tobą, byś ich zachował od zła i zasadzek nieprzyjaciela.
Teraz oni wstali, aby Cię wielbić, miej ich w opiece, a ja trochę się zdrzemnę". I tak na ławie, mając pod głową klocek drewna, ciało swoje układała.
84. Patrząc na to wszystko, jej najwdzięczniejszy Oblubieniec, który niewątpliwie sam jej to podszeptywał, pociągnięty jej żarliwością, a nie chcąc pozostawić tak szlachetnej owcy bez pasterza i wodza, tak pilnej i zdolnej uczennicy bez doskonałego nauczyciela, dał jej za mistrza nie człowieka, nie anioła, ale siebie samego. Bo jak mi ona sama w tajemnicy się zwierzyła, skoro tylko zamknęła się w swojej celi, ukazał się jej Oblubieniec i jej słodki Zbawiciel Pan Jezus Chrystus i w pełni pouczył ją o tym, co będzie pożyteczne dla jej duszy. Stąd też pod tajemnica spowiedzi tak do mnie powiedziała: „Mój ojcze, przyjmij to za najczystszą prawdę, że niczego z tych rzeczy, które odnoszą się do drogi zbawienia, nie nauczyli mnie ani żaden mężczyzna, ani kobieta, ale jedynie sam Pan i nauczyciel, najdroższy i najsłodszy Oblubieniec duszy mojej Pan Jezus Chrystus, czy to przez swoje natchnienia, czy wizje, mówiąc do mnie tak, jak ja teraz do was mówię". Wyznała mi, że na początku tej wizji, która, jak i wiele innych, oddziaływała na zmysły tak, że słyszała głos swoimi cielesnymi uszami, poczęła się lękać, czy może nieprzyjaciel nie chce jej zwieść, który często przemienia się w anioła światłości.
85. Nie znaczy to, żeby to się Panu nie podobało. Sam pochwalił taki lęk, mówiąc: „Pielgrzym zawsze powinien trwać w lęku, jest bowiem napisane: »Szczęśliwy mąż, który stale żywi bojaźń«" (Prz 28,14). „Czy chcesz, zapytał, bym cię pouczył, w jaki sposób będziesz mogła odróżnić moje objawienia od objawień nieprzyjaciela?" Gdy z radością o to poprosiła, rzekł: „Byłoby łatwo przez wewnętrzne objawienie pouczyć twoją duszę, jak odróżnić jedno od drugiego, lecz żeby to było z pożytkiem nie tylko dla ciebie, ale także dla innych, chcę to uczynić przy pomocy słowa.
Doktorzy, których o tym pouczyłem, słusznie twierdzą, że objawienie pochodzące ode Mnie na początku budzi lęk, potem jednak daje poczucie bezpieczeństwa. Zaprawione jest jakby goryczą, która przechodzi w słodycz. Odwrotnie jest z wizjami pochodzącymi od szatana. Na początku cieszą, dają poczucie bezpieczeństwa, słodyczy, potem jednak budzą w sercu lęk i gorycz. Jest przecież prawdą, że moje drogi nie są jego drogami. Droga pokuty i moich przykazań na początku wydaje się przykra i trudna, lecz im dłużej się nią idzie, tym staje się słodsza i do pokonania. Natomiast droga wykroczeń na początku zdaje się być bardziej ponętna, ale z jej upływem coraz bardziej gorzka i przynosząca szkody. Chcę ci jednak dać inny jeszcze znak bardziej nieomylny i pewny. Uważasz to za pewne, że skoro Ja jestem prawdą, to zawsze z dawanych przeze Mnie objawień wynikać będzie w duszy lepsze poznanie prawdy. Ponieważ zaś owo poznanie prawdy jest dla niej bardziej konieczne - jeśli dotyczy Mnie i jej, to znaczy tego, by poznała Mnie i poznała siebie, a z takiego poznania wyniknie to, że siebie poniży, a Mnie wywyższy, co jest właściwym zadaniem - to jako konieczny skutek moich objawień będzie to, że dusza stanie się bardziej pokorna, lepiej widząca swoją małość i siebie poniżająca. Coś wręcz przeciwnego wynika z wizji, jakie powoduje szatan. Kiedy bowiem on, ojciec kłamstwa i władca nad synami pychy, nie może dać nic ponad to, co posiada, to zawsze z jego wizji będzie powstawać w duszy wielkie o sobie mniemanie, czyli dufność, co jest najpierwszym przejawem pychy, dusza będzie otyła i nadęta. Ty więc stale badając siebie, szybko będziesz mogła się przekonać, skąd wizja pochodzi: czy z prawdy, czy z kłamstwa. Prawda bowiem zawsze czyni duszę pokorną, kłamstwo zaś wbija ją w pychę". Katarzyna jako pilna i zdolna uczennica głęboko w swoim umyśle zapisała sobie tę naukę i mnie i innym po jakimś czasie ją przekazała, o czym z Bożą pomocą będzie niżej mowa.
86. Od tego czasu poczęły się jej wizje częściej powtarzać i spotkania z Panem, i to tego typu, że ja sam, często rozmawiając na jej temat z wielu osobami, mówiłem, iż rzadko można spotkać dwie osoby, które by tak stale z sobą rozmawiały, jak ta święta Dziewica rozmawiała ze swoim Oblubieńcem, Zbawicielem wszystkich, Jezusem Chrystusem. Bo czy się modliła, czy rozmyślała, czy czytała, czuwała, czy spała, w taki czy inny sposób doznawała pociechy i Jego zjawień. Nawet wtedy, kiedy z innymi rozmawiała, zdarzały się wizje, podczas których rozmawiała wewnętrznie z Panem, a cielesnym językiem z ludźmi. Nie mogło to jednak trwać długo, bo jej dusza tak gwałtownie rwała się do swego Oblubieńca, że po niejakiej chwili traciła używanie cielesnych zmysłów i wpadała w ekstazę. Stąd brały się także liczne cuda, więc nadzwyczajne posty, przedziwna nauka czy cudowne fakty, jakie jeszcze za jej życia miłosierny Bóg ukazywał przed naszymi oczami. Tu więc należy szukać podstawy, korzenia i źródła wszystkich jej świętych dzieł i znaku orientacyjnego całego jej przedziwnego życia. Ażebyś zaś, drogi czytelniku, nie miał w tym względzie wątpliwości, uważam za konieczne wyjawić ci coś, co w niemałym stopniu przynosi mi wstyd. Żeby ktoś niewierzący przypadkiem nie powiedział: „To, co piszesz, słyszałeś tylko od niej samej, nie przytaczasz żadnego innego świadka. Ona sama wydaje o sobie świadectwo, więc ono może nie być prawdziwe. Ona mogła ulec omamieniu albo skłamać". Uważam więc za konieczne napisać tu o sobie samym coś, co, gdyby nie chodziło o dobrą opinię tej świętej Dziewicy, nie musiałoby być w nieskończoność powtarzane. Wolę ja sam doznać wstydu, niż żeby jej honor miał w czymkolwiek doznać uszczerbku, wolę rumienić się przed ludźmi niż fałszywymi sądami o niej zakrywać mój wstyd.
87. Pragnę zatem, drogi czytelniku, żebyś wiedział, że gdy posłyszałem o jej sławie i wszedłem z nią w bliższy kontakt, Bóg dopuścił na mnie różnorakie wątpliwości, co wyszło na dobre. W różny sposób chciałem dojść, czy działania były od Boga, czy skądinąd, czy były prawdziwe, czy fałszywe. Wyglądało na to, że obecny czas był czasem trzeciej apokaliptycznej Bestii, o skórze lamparta (por. Dn 7,6), która oznacza hipokrytów. Spotykałem w tym czasie kobiety o rozchwianej psychice, ulegające łatwo nieprzyjacielowi, jak to miało miejsce z pierwszą matką wszystkich. Przychodziły mi do głowy różne myśli, które w sprawie Katarzyny trzymały mnie w niepewności. Postawiony na rozdrożu, nie wiedziałem, w którą mam pójść stronę. W tym stanie zwróciłem się do Tego, który sam się nie myli i nikogo zmylić nie może. Wtedy nagle przyszło mi do głowy, że gdybym otrzymał od Pana wielką i wyjątkową skruchę z powodu moich grzechów, większą niż tę, jaką mam zazwyczaj, to byłoby to dla mnie pewnym znakiem, że u Katarzyny wszystko, co czyni, pochodzi od Ducha Świętego. Nikt bowiem nie może doznawać pełnej skruchy, jak tylko od tegoż Ducha. A chociaż nikt nie jest pewny, czy nienawiści, czy miłości jest godny, to jest jednak znakiem łaski Bożej, jeżeli ktoś odczuwa serdeczną skruchę za swoje grzechy. Nim ta myśl pojawiła się na języku, w milczeniu pobiegłem do Katarzyny i prosiłem ją usilnie, by zechciała skutecznie prosić za mną Pana, aby łaskawie odpuścił mi grzechy. Ta odpowiedziała, że chętnie to uczyni. Dodałem jednak, że nie będę spokojny, jeśli nie otrzymam potwierdzenia tego odpuszczenia oczywistego jak bulla z Kurii Rzymskiej. Ona się uśmiechnęła i zapytała, jaką to bullę chciałbym otrzymać? Odpowiedziałem, że wielką i niezwyczajną skruchę za moje grzechy. Obiecała, że do tego doprowadzi. Zrozumiałem, że odkryła wszystkie moje myśli. Opuściłem ją, jeśli się nie mylę, o godzinie 11 w nocy.
88. Następnego dnia doznałem ataku mojej zwykłej choroby, ale tak poważnego, że musiałem położyć się do łóżka. Był przy mnie pewien pobożny i miły Bogu i mnie brat Mikołaj Pizańczyk z naszego zakonu, a zatrzymaliśmy się jako podróżni w jednym klasztorze sióstr naszego zakonu, niedaleko domu Katarzyny. Gdy ona dowiedziała się o tym, wstała z łóżka, na które powaliła ją gorączka i inne dolegliwości, i rzekła do swej towarzyszki: „Pójdziemy zobaczyć brata Rajmunda, bo cierpi". Ta odparła, że to nie jest konieczne, a gdyby nawet tak było, to Katarzyna bardziej cierpi niż ja. Mimo to obie pospiesznie przyszły do mnie. „Cóż to się z wami dzieje?" - zapytała. Wskutek słabości ledwie słowo mogłem rzec do socjusza, ale przemogłem się i odpowiedziałem jej: „Czemuż to pani przyszłaś do mnie? Wasz stan jest gorszy niż mój". Katarzyna, jak to było w jej zwyczaju, poczęła mówić o Bogu, o naszej niewdzięczności, o tym, że obrażamy tak wielkiego Dobroczyńcę. Poczułem się jakby silniejszy, a również z szacunku dla gości wstałem z łóżka. Nie pamiętałem o jej wczorajszej obietnicy. Ona posadziła mnie na sąsiednim łóżku i kontynuowała swój temat.
89. Wtedy w moim umyśle pojawiła się niezwykła świadomość moich grzechów, bardzo jasna. Ujrzałem siebie bez żadnego okrycia stojącego przed sprawiedliwym Sędzią i świadomego, że zasługuję na śmierć, tak jak to się dzieje w ziemskich sądach, gdzie codziennie zapadają wyroki śmierci. Jednocześnie jednak widziałem łaskawość Sędziego, który mnie nie tylko uwalnia od śmierci, ale swoją szatą osłania moją nagość, umieszcza w swoim domu i usługuje mi, mimo że na skutek moich win zasługuję na śmierć. Zamienia śmierć na życie, lęk na nadzieję, ból na radość, niesławę na cześć, dzięki swojej niezmierzonej dobroci. W trakcie tych rozważań, a ściślej mówiąc jasnych wizji, ustąpiła katarakta z mojego twardego serca i wytrysnęły źródła wód i odsłoniły się fundamenty moich grzechów. Zaniosłem się tak głośnym płaczem, że ze wstydem to mówię, bałem się, czy nie rozsadzi mych piersi i serca. Zaś Katarzyna, która po to właśnie przyszła, zamilkła, i pozwoliła mi się do woli wypłakać. Po jakimś czasie, sam zdumiony nowością sytuacji, przypomniałem sobie o mojej prośbie z poprzedniego dnia i jej obietnicy, i zwróciłem się do niej z pytaniem: „Czy to jest owo pismo, o które wczoraj prosiłem?". Odpowiedziała: „Tak, to ono właśnie". Wstawszy, położyła rękę na moim ramieniu i rzekła: „Jesteś świadom darów Bożych". Natychmiast też odeszła, a ja zostałem z moim towarzyszem, umocniony i szczęśliwy. Oświadczam przed Bogiem, że nie kłamię.
90. Innym razem, mimo że o to nie prosiłem, został mi dany znak potwierdzający jej doskonałość. Czuję się w obowiązku ku jej chwale o tym powiedzieć, chociaż sam sobie wstydu przyczynię. Otóż zdarzyło się, że we wspomnianym wyżej klasztorze, leżąc w łóżku złożona chorobą, poprosiła, bym do niej przyszedł i z nią porozmawiał o pewnych sprawach, objawionych jej przez Pana. Kiedy do niej przyszedłem, mimo że była w gorączce, poczęła mi opowiadać swoim zwyczajem o Bogu i o tym, co jej było objawione. Słuchając o tych niezwykłych i zadziwiających sprawach, zapomniałem o niedawno otrzymanej łasce i zacząłem w duchu sam siebie pytać: „Czy sądzisz, że to wszystko, co ona mówi, jest prawdziwe?". Gdy ta myśl zrodziła mi się w głowie, spojrzałem na jej twarz, a ta zmieniła się na twarz męską z brodą, która utkwiwszy we mnie oczy, przeraziła mnie. Była to twarz pociągła średniego wieku, mająca niezbyt długą brodę, koloru pszenicy, pełna majestatu; skojarzyła mi się z twarzą Chrystusa, i to z taką oczywistością, że nie dopuszczałem innej możliwości. Gdy przerażony, podniósłszy dłonie na wysokość ramion, zawołałem: „Kim jest ten, który na mnie patrzy?", Dziewica odpowiedziała: „Ten, który jest". Po tych słowach owa twarz znikła, i zobaczyłem jasno twarz Dziewicy. Mówię o tym z pełną odpowiedzialnością, a sam Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa wie, że nie kłamię.
91. Wyznaję dla większego potwierdzenia cudu, że to rzeczywiście stało się od Pana. Po tym zmysłowym widzeniu (nie mogę o tym mówić bez pewnego zawstydzenia) doznałem wewnętrznego umysłowego oświecenia, tym bardziej niezwykłego, że dotyczyło sprawy, o której mi wtedy ona mówiła. To jednak przemilczę. Poznałem wtedy jakby doświadczalnie to, co Pan powiedział do swoich uczniów, obiecując im Ducha Świętego: „To, co ma nastąpić, wam objawi" itd. I oto wyszedłem na głupca, ale niczemu nie zaprzeczę. Niedowiarkowie mnie do tego zmusili. Wolę raczej przez ludzi być uznanym za niespełna rozumu, niż żebym miał ukrywać świadectwa dotyczące tej świętej Dziewicy. Któż o tym wie, że Pan mnie, niedowiarkowi, zechciał ukazać te rzeczy, bym w swoim czasie odsłonił innym tajemnicę jej świętości, bym tymi świadectwami nawrócił umysły niewierzących? Czemu nic nie mówisz, nie myślisz niedowiarku? Jeżeli odmawiasz wiary Marii Magdalenie i uczniom zbyt łatwo wierzącym (jak sądzisz w swej zatwardziałości), to przynajmniej nie odmawiaj wiary Tomaszowi, dotykającemu ran. Jeżeli wzbraniasz się naśladować wierzących, to nie broń się przed towarzystwem niewierzących tobie podobnych. Oto stawiam ci przed oczy człowieka niewierzącego a nawet więcej niż niewierzącego, bo po otrzymanym znaku, o który prosił, trwał dalej w niedowiarstwie. Przybył Pan, ukazał swoją twarz, zmysłowo oddziałał na zmysły, dał niezaprzeczalny dowód, że przemawiał przez Katarzynę, tak samo (że tak powiem) dał się widzieć niewierzącemu Rajmundowi, jak kazał się ongiś dotykać Tomaszowi. Ów Didymus po dotknięciu zawołał: „Pan mój i Bóg mój". Czy więc dziwnym ci się wyda, że po dwukrotnej wizji ów niedowiarek zawołał: „Prawdziwa Oblubienica Pana mojego i Boga mojego"? Wszystko to, drogi czytelniku, zostało powiedziane, byś czytając niżej o jej objawieniach, które poza nią samą nie mają żadnego innego świadka, nie miał żadnych wątpliwości, ale z uwagą i szacunkiem przyjmował święte przykłady i świętą naukę, jakie ci Pan podaje w naczyniu z natury słabym i kruchym, ale z Jego łaski bezcennym i mocnym. Na tym kończy się ten rozdział, którego zawartość poza rym, co mnie się przydarzyło, zawdzięczam świętej Dziewicy, a także temu, który mnie wewnętrznie pouczył, a o czym wyżej była mowa.
W: Rajmund z Kapui, Żywot..., dz. cyt., Poznań 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz