178. Tak jak Pan sprawił, że Jego Oblubienica prowadziła w tym czasie niezwyczajny sposób życia co do ciała, podobnie też gdy chodzi o jej duszę, Pan ją nawiedzał przedziwnymi objawieniami. Stąd brała się żywotność jej ciała, z tej właśnie obfitości łask duchowych. Opowiedziawszy tedy o nadzwyczajności jej cielesnego życia, uważam za celowe, byśmy przeszli do opisu tego, co było nadzwyczajne w jej życiu duchowym. Dowiedz się czytelniku, że z chwilą, kiedy Dziewica Boża piła z boku Zbawiciela napój życia, zaowocowało to taką pełnią łaski, że trwała w stanie ciągłej kontemplacji. Jej duch był tak zanurzony w Stwórcy świata, że jej część zmysłowa przez większą część czasu była jakby w zawieszeniu. Z tysiąc razy byliśmy świadkami, o czym była mowa w pierwszej części, jak jej ramiona razem z dłońmi stawały się sztywne, że można by je raczej złamać, niż oderwać od trzymanego przedmiotu, w czasie kiedy trwała w kontemplacji. Oczy były całkiem zamknięte, uszy nie reagowały na najmocniejszy nawet dźwięk. Wszystkie zmysły były nieczynne. Nie powinno więc nikomu wydać się dziwnym to, o czym niżej będzie mowa, jeśli uważnie to przeczyta. Pan zaczął odtąd objawiać się swojej Oblubienicy nie tylko w miejscach ukrytych, jak to było dotąd, ale także otwartych, kiedy szła czy stała, i takim ogniem swojej miłości rozpalał jej serce, że, jak wyznawała swojemu spowiednikowi, nie potrafiłaby tego słowami wyrazić.
179. Kiedy pewnego razu modliła się gorąco słowami Proroka: „Stwórz, Boże, we mnie serce czyste i odnów we mnie moc ducha" (Ps 51,12), a miała szczególnie na myśli, by Pan zabrał jej własne serce i wolę, On jej odpowiedział na to takim widzeniem: Wieczny Oblubieniec przyszedł do niej, otworzył jej piersi po lewej stronie, zabrał jej serce i odszedł, tak że pozostała bez serca. Ta wizja była tak wyrazista i tak zgodna z jej fizycznym odczuciem, że spowiednikowi wprost powiedziała, iż nie ma serca. On wyśmiał jej twierdzenie, ale ona potwierdziła to, co mówiła: „Naprawdę, ojcze, ja cieleśnie czuję, że jestem pozbawiona serca. Pan mi się ukazał, otworzył mi piersi, zabrał serce i odszedł". Gdy ten utrzymywał, że to jest niemożliwe, by mogła żyć bez serca, Dziewica Pańska odpowiedziała, że nic nie jest niemożliwe dla Boga i że ona jest mocno przekonana, że jest pozbawiona serca, i przez szereg dni to powtarzała.
180. Pewnego dnia, kiedy znajdowała się w kaplicy kościoła Braci Kaznodziejów, gdzie zwykle gromadziły się Siostry od Pokuty św. Dominika i po ich odejściu została sama na modlitwie i już miała wracać, otoczyło ją nagle światło z nieba, a w świetle zjawił się Pan, trzymając w swoich świętych rękach ludzkie serce, ale promieniejące czerwienią. Kiedy na pojawienie się Stwórcy światła padła na ziemię, Pan zbliżył się do niej, otworzył ponownie jej lewy bok, włożył trzymane w rękach serce i rzekł: „Oto, najdroższa córko, tak jak przedtem zabrałem ci twoje własne serce, tak teraz daję ci serce moje, które będzie źródłem twojego życia". Po tych słowach zamknął otwór w boku. Pozostała jednak
w tym miejscu podłużna szrama, jak mnie o tym zapewniały jej towarzyszki i wiele innych osób. A i ona na moje nagabywania to samo potwierdziła. I dodała, że odtąd już nigdy nie mówiła jak wcześniej: „Oddaję Ci moje serce".
181. To tedy serce zarówno wspaniałomyślnie, jak cudownie jej ofiarowane - było na zewnątrz motorem wspaniałych dzieł, a wewnątrz źródłem nadprzyrodzonych objawień. Nigdy bowiem
nie przystępowała do ołtarza, żeby nie były jej ukazane różne obrazy, których zmysłami nie można uchwycić. Szczególnie miało to miejsce przy Komunii Świętej. Często bowiem widziała Dziecię, trzymane w rękach kapłana, kiedy indziej dorosłego chłopca, albo płonące ognisko, w które wchodził kapłan, gdy ona przyjmowała Komunię Świętą. Kiedy indziej odczuwała tak mocny zapach, że była bliska omdlenia. W każdym razie zawsze, kiedy patrzyła na Najświętszy Sakrament czy przyjmowała Go, rodziła się w jej sercu nowa radość, tak że często jej serce mocno biło do tego stopnia, że jego uderzenia słyszały jej towarzyszki. Mówiły o tym jej spowiednikowi, bratu Tomaszowi, który po stwierdzeniu faktu napisał o tym w swoich relacjach na wieczną rzeczy pamiątkę. Nie były to jednak odgłosy naturalnego bicia serca, lecz swoją odrębnością wskazywały, że zachodzi tu coś nadprzyrodzonego, związanego ze Stwórcą natury. Czy wyda się to dziwne, że serce nadprzyrodzonego pochodzenia pracuje także nadprzyrodzenie? Prorok śpiewał: „serce moje i ciało radośnie wołają do Boga żywego" (Ps 84,3), innymi słowy, skaczą w sposób nadzwyczajny ku chwale Boga. Nazywa tu Prorok Boga żywym, ponieważ tego rodzaju bicie serca człowieka umarłego czyni żywym.
182. Po tej cudownej wymianie serca, zdawało się jej, że nie jest tą Katarzyną, która była. Stąd powiedziała bratu Tomaszowi, spowiednikowi swojemu: „Czy nie widzisz, ojcze, że już nie jestem tą, którą byłam? że zamieniłam się w inną osobę? Gdybyś wiedział, ojcze, co czuję, i gdyby każdy wiedział i czuł jak ja, to wierzę głęboko, że nikt nie byłby tak twardy, by nie zmiękł, tak pyszny, by nie spokoraiał. To jednak, co mówię, jest niczym wobec tego, co czuję. Mówiła jednak o tym jak potrafiła: „Taką radość i uniesienie czuję w moim sercu, że dziwię się, jak dusza może jeszcze utrzymać się w ciele". I dodała: „Taki żar jest w mojej duszy, że ogień materialny zdaje się raczej oziębiać niż rozgrzewać, być wygasłym niż płonącym". Dodała jeszcze: „Ten ogień oczyszcza moje dziewictwo, tak samo pokorę. Wydaje mi się, jak gdybym miała dopiero cztery albo pięć lat. Tak samo rozpala się we mnie miłość bliźniego, do tego stopnia, że za każdego bliźniego bardzo chętnie i z wielką radością oddałabym życie cielesne". Mówiła to wszystko w tajemnicy swojemu spowiednikowi przed innymi zaś, jak mogła, ukrywała. W każdym razie z innych jej słów i znaków ujawniała się obfitość łaski, jaką Pan obdarzał duszę tej świętej Dziewicy ponad zwykłą miarę, o czym, gdybyśmy chcieli szczegółowo pisać, powstałyby całe księgi. Z bogatego materiału chciałem wybrać trochę, co i tak stanowi świadectwo jej świętości.
183. Pragnę, byś wiedział, drogi czytelniku, że w czasie, gdy święta Dziewica otrzymywała z nieba te obfite łaski, miały miejsce również liczne znaczące objawienia, których nie chciałbym pominąć. Najpierw ukazał się jej Król królów razem z Królową, Jego Rodzicielką i Marią Magdaleną, pocieszając i umacniając ją w świętym zamiarze. Rzekł jej wtedy Pan: „Co byś sobie ode Mnie życzyła?" Wtedy ona z płaczem pokornie prosiła, jak Piotr: „Ty wiesz, czego ja pragnę, ty wiesz, że nie mam innej woli, jak tylko Twoją". Wtedy przyszło jej na myśl, jak to Maria Magdalena cała oddała się Chrystusowi, kiedy płakała u Jego stóp; i wtedy doznała uczucia takiej miłości, jak tamta, kiedy Chrystus na nią spojrzał. Wtedy Pan, jakby odgadując jej myśli, rzekł: „Oto, najsłodsza córko, na twoją pociechę przekazuję ci Marię Magdalenę jako twoją matkę, do której możesz się zwracać z pełną ufnością, Ja cię polecam jej specjalnej trosce". Przyjmując ten dar ze szczególną wdzięcznością, święta Dziewica z pokorą i szacunkiem będzie odtąd polecać się jej, prosząc ją, by miała nad nią pieczę w drodze do zbawienia, skoro sam Syn Boży ją jej oddał w opiekę. Od tej godziny Katarzyna przyjęła Marię Magdalenę do siebie i nazywała ją stale matką.
184. Jest w tym, według mojego zdania, ukryta tajemnica. Jak bowiem Maria Magdalena przez trzydzieści trzy lata przebywała w grocie bez fizycznego pokarmu, oddając się kontemplacji, a to jest okres życia Chrystusa, tak i ta święta Dziewica do trzydziestego trzeciego roku swego życia, kiedy to odeszła z tego świata, też pilnie oddawała się kontemplacji Najwyższego, nie potrzebując zwyczajnego pokarmu, ale karmiąc duszę obfitymi łaskami. I tak jak tamta siedemkroć na dzień unoszona była przez aniołów do nieba, gdzie poznawała Boże tajemnice, tak i ta przez większą część czasu mocą ducha, kontemplującego tajemnice niebiańskie razem z aniołami, adorowała Pana, tak że jej ciało unosiło się w powietrzu, co naocznie wielu oglądało, zarówno mężczyzn, jak i kobiet, pojedynczo czy razem. Będzie o tym niżej szerzej mowa. Oglądając w zachwyceniu tajemnice Boże, wypowiadała szeptem myśli, pełne tajemniczości i głębokiej treści. Niektóre z nich zostały spisane, o czym w swoim miejscu będzie mowa.
185. Ja sam widziałem ją raz w stanie zachwytu i słyszałem, jak mówiła coś szeptem. Kiedy się zbliżyłem, usłyszałem, jak w języku łacińskim powtarzała słowa: „Widziałam tajemnice Boże". Nic innego nie dodawała, jak tylko to: „Widziałam tajemnice Boże". Kiedy po długim czasie powróciła do świadomości, powtarzała nadal: „Widziałam tajemnice Boże". Pragnąc poznać przyczynę tego powtarzania, zapytałem: „Matko moja, dlaczego, proszę, powtarzasz ciągle to samo i nie tłumaczysz nam, jak zwykłaś, znaczenia twoich słów?". Na to ona: „Jest niemożliwe, bym mogła mówić inaczej". Na to ja: „A jaka jest przyczyna tej zmiany? Zawsze, nawet bez mojej prośby, tłumaczyłaś mi to, co Pan ci objawił, dlaczego więc teraz tego nie czynisz?". Rzekła: „Nie mam sumienia wyjaśnić wam ułomnymi słowami tego, co widziałam, bo byłoby to zniewagą dla mojego Pana i brakiem czci, jest bowiem tak wielka różnica pomiędzy tym, co pojął umysł porwany i oświecony przez Boga, a tym, co można wyrazić słowami, że jedno zdaje się zaprzeczać drugiemu, i z tej przyczyny w żaden sposób nie mogę teraz przychylić się do waszej prośby i opowiedzieć, co widziałam, bo to są rzeczy nie do wysłowienia". Okazało się bardzo korzystne, że Opatrzność Boża świętą Dziewicę oddała za córkę Marii Magdalenie, a ją za matkę, w ten sposób połączyły się: poszcząca z poszczącą, miłująca z miłującą, kontemplatyczka z kontemplatyczką, a może jeszcze bardziej, o czym sama nieraz mówiła, grzesznica została dana dawnej grzesznicy za córkę, aby jej matka, pomna na słabość natury i wielkie miłosierdzie, jakiego doznała od Syna Bożego, była wyrozumiała dla słabości córki i sama okazywała jej miłosierdzie.
186. O tym wszystkim opowiada brat Tomasz, jej pierwszy spowiednik. W jego pismach znalazłem też opis widzenia Marii Magdaleny, o czym opowiedziała mu na spowiedzi, jak również o tym, jak to serce Zbawiciela zostało jej dane w miejsce własnego. Wtedy odczuła jakby jej dusza rozpływała się z nadmiaru Bożej miłości i wówczas w myśli wołała: „Panie, zraniłeś serce moje". Brat Tomasz twierdzi, że to było w roku 1370, w dniu św. Małgorzaty Dziewicy i męczennicy. Tego samego roku w dniu następnym po św. Wawrzyńcu jej spowiednik, obawiając się, by jej szlochy i westchnienia nie przeszkadzały innym celebrującym kapłanom, prosił ją, by, na ile może, kiedy zbliży się do ołtarza, uciszyła się. Ona posłuszna trzymała się z daleka od ołtarza, prosząc Pana, by oświecił spowiednika i dał mu do zrozumienia, że takich poruszeń Ducha Świętego nie da się uciszyć. Sam spowiednik w pismach swoich oświadcza, że został przekonywająco w tym względzie oświecony, tak że nie śmiał już takich uwag jej robić. Chociaż tylko krótko o tym wspomina, by nie eksponować siebie, ja myślę, że doświadczenie go nauczyło, że takich wewnętrznych poruszeń duchowych nie da się zahamować.
187. Wracając do Katarzyny, kiedy tak z dala od ołtarza pragnęła bardzo przyjąć Najświętszy Sakrament, i myślą, ale także i głośno słowami powiedziała: „Ja pragnę przyjąć Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa", sam Zbawiciel jej się ukazał, i jak się to nieraz zdarzało, przybliżył usta Dziewicy do rany swego boku, zachęcając ją, by ile zechce, nasyciła się Jego Ciałem i Krwią. A ona ze świętą chciwością długo trwała u źródła Jego świętego boku, zaspokajając swój głód i pragnienie. Odczuła wtedy w swoim sercu taką słodycz, że zdawało jej się, że umrze z miłości. Gdy potem spowiednik ją pytał, jak się wtedy miała, co czuła, odpowiedziała, że tego nie da się opowiedzieć.
188. Zdarzyło się to w tym samym roku w dniu św. Aleksego. Podczas modlitwy poprzedniej nocy odczuła wielkie pragnienie Komunii Świętej i objawione jej było, że tego rana na pewno Komunię Świętą przyjmie, mimo że jej tego często odmawiano na skutek nieroztropnej praktyki braci i sióstr, którzy sprawowali władzę nad zgromadzeniem w tym czasie. Katarzyna po tym nocnym objawieniu poczęła prosić Pana, by ją w pełni oczyścił, tak by mogła godnie Go przyjąć. Odczuła wtedy, że na jej duszę spada obfity deszcz, ale to nie była woda ani nic podobnego, ale jakby krew pomieszana z ogniem. Czuła, że tendeszcz gruntownie oczyszcza jej duszę, a nawet ciało, jednak nie tyle z fizycznego brudu, ile raczej z zarzewia pierworodnej winy. Gdy nadeszło rano, poczuła się fizycznie tak osłabiona, co zresztą trwało od kilku dni, że w swoich siłach nie była zdolna zrobić paru kroków. Chciała jednak za wszelką cenę spełnić Bożą obietnicę i ufając Panu, wstała z łóżka i z podziwem domowników skierowała się do kościoła.
189. Kiedy tam przyszła i ulokowała się w kaplicy blisko ołtarza, przyszło jej na myśl, że według wskazań jej przełożonych nie mogła od każdego celebransa przyjmować Komunii Świętej, dlatego było jej pragnieniem, by jej spowiednik miał Mszę św. Otrzymała z nieba zapewnienie, że tak właśnie będzie. Bardzo ją to ucieszyło. Wyznał jej spowiednik, co znalazło miejsce w jego pismach, że tego rana nie miał celebrować, nie wiedział także, że przyjdzie święta Dziewica. Jednak Pan poruszył jego serce, że nagle odczuł gorącą potrzebę odprawienia Mszy św. Przystąpił więc do tego ołtarza, przy którym znajdowała się Katarzyna, oczekująca spełnienia się danej jej obietnicy, mimo że nie miała zwyczaju przystępować do Komunii Świętej przy tym ołtarzu. Kiedy spotkał tam swoją duchową córkę proszącą o Komunię Świętą, zrozumiał, że tu zadziałała Opatrzność Boża, bo i on nie miał w tym dniu Mszy odprawiać, a jeśli, to nie przy tym ołtarzu. Stało się więc, że Mszę odprawił i udzielił Dziewicy Komunii Świętej. Kiedy przystępowała do ołtarza, miała twarz zaróżowioną i promieniującą, a równocześnie pokrytą potem i łzami, a Najświętszy Sakrament przyjęła z taką pobożnością, że zrobiło to na jej spowiedniku wielkie wrażenie. Potem zanurzona w Bogu, została wprowadzona do Jego winnicy i tak trwała przez cały dzień, a chociaż wróciła do używania zmysłów, nie była zdolna do wypowiedzenia słowa.
190. Po tym dniu pytał ją spowiednik, co to się stało, że przyjmując Komunię Świętą była taka zarumieniona? „Ja nie wiem, ojcze, powiedziała, jaką ja byłam, ale kiedy Najświętszy Sakrament przyjmowałam z waszych rąk, nie widziałam swoimi zmysłowymi oczyma ani kształtów, ani barwy. To, co widziałam, tak mnie do siebie pociągnęło, że wszystko inne wydało mi się śmieciem, i to nie tylko doczesne bogactwa czy cielesne przyjemności, ale także wszelkie pociechy, choćby nawet duchowe. Stąd też modliłam się, by Pan odebrał mi moją wolę, a dał mi tylko swoją, co też w swoim miłosierdziu uczynił. Rzekł mi bowiem w odpowiedzi: „Oto, słodka córko, daję ci moją wolę, dzięki której będziesz tak umocniona, że odtąd cokolwiek ci się przydarzy i w jakikolwiek bądź sposób, ty pozostaniesz niewzruszona i się nie zmienisz". Co też i życie potwierdziło. Od tego bowiem roku, jak sami będący z nią w kontakcie naocznie się przekonaliśmy, była zawsze ze wszystkiego zadowolona, i nic jej nie wyprowadzało z równowagi, cokolwiek by to było.
191. Święta Dziewica powiedziała ponadto swojemu spowiednikowi: „Czy wiesz, ojcze, jak postąpił Pan w stosunku do mojej duszy? Tak jak matka wobec swego niemowlęcia, które bardzo kocha. Pokazuje mu z daleka piersi, by wywołało to w nim płacz, sama się nad tym płaczem uśmiecha, a potem dziecko całuje i podaje mu pierś do ssania, aż do nasycenia. W podobny sposób uczynił mi Pan. W tym dniu ukazał mi swój Najświętszy bok, ale z daleka, ja zaś pragnąc przyłożyć swoje usta do Jego rany, bardzo płakałam. On przez jakiś czas uśmiechał się nad moim płaczem, ale potem wziął moją duszę w swoje ręce i moje usta zbliżył do swojej najświętszej rany i wtedy dusza moja z wielkiego pragnienia zanurzyła się cała w ranie Jego boku, i dostąpiła tam takiego oświecenia co do Jego Bóstwa i takiej słodyczy, że gdybyście mogli to pojąć, zdziwilibyście się, że z ogromu miłości serce mi nie pękło i jak ja mogę utrzymywać się przy życiu z takim żarem miłości. Działo się to wszystko w dniu św. Aleksego".
192. W tym samym roku, dnia 18 sierpnia, spoczęła na niej ręka Pańska, gdy w tym dniu przyjęła rano Komunię Świętą. Kiedy kapłan w ręku trzymał Ciało Pańskie i mówił: „Panie, nie jestem godzien", a ona Je przyjęła, zdało się jej, że tak jak ryba zanurza się w wodzie, a woda w niej, tak jej dusza zanurza się w Bogu, a Bóg w niej. I poczuła się cała pochłonięta przez Boga do tego stopnia, że ledwo mogła wrócić do swojej komórki. Tam położyła się na deskach swojego łóżka i leżała długo nieruchoma. Po jakimś czasie jej ciało uniosło się w górę i trwało tak w powietrzu bez żadnego podparcia, o czym poświadczyło trzech świadków. Potem powróciła na łóżko i poczęła półgłosem wypowiadać słowa życia słodsze od miodu, a zarazem głębokie, które obecnych poruszyły do łez. Modliła się później za wielu, niektórych wymieniała z imienia, szczególnie swego spowiednika, który w tej samej godzinie przebywał w kościele braci, ale nie myślał wtedy o sprawach Bożych, ani nawet, jak sam pisze, nie był do tego skłonny. Jednak nagle podczas jej modlitwy, chociaż on ojej modlitwie nie wiedział, odczuł jakieś nieznane dotąd wzruszenie religijne. Pytał siebie, skąd by się to wzięło? Gdy tak się zastanawiał, przyszła do niego jedna z towarzyszek Katarzyny i rzekła: „W tej chwili Katarzyna bardzo się za was modli". Usłyszawszy to, uświadomił sobie, skąd się wziął u niego ten nagły zryw pobożności.
193. Gdy potem o tym z Dziewicą rozmawiał, dowiedział się, że ona prosiła wtedy Pana, by ją zapewnił, że on i inni, za których się wtedy modliła, otrzymają życie wieczne. Wyciągnęła wtedy ręce i wołała: „Obiecaj mi, że to zrobisz". I gdy tak stała z wyciągniętymi rękami, wyglądało na to, że doznała jakiegoś bólu, westchnęła bowiem głośno i rzekła: „Niech będzie Pan uwielbiony", co zwykła powtarzać, kiedy jej choroby dawały znać o sobie. Z tego też powodu przyszedł do niej jej spowiednik i prosił, by mu ona opowiedziała po kolei całe to widzenie. Co też posłusznie uczyniła, jak widać z tego, co wyżej było powiedziane, a potem dodała: „Kiedy modliłam się o wasze zbawienie i Pan mi to obiecał, wtedy ja, nie z powodu niedowiarstwa, ale by bardziej uwierzytelnić tę obietnicę, zapytałam: »A jaki znak dasz mi Panie, że to uczynisz?«. Wtedy On rzekł: »Wyciągnij do mnie rękę«. Gdy to zrobiłam, wziął jeden gwóźdź i ostrym końcem przyłożył do mojej dłoni, i tak mocno przycisnął, że miałam wrażenie, jakby dłoń na wylot była przebita i taki był ból, jakby młotkiem go pobijał. I tak dzięki łasce Pana mojego Jezusa Chrystusa mam na prawej ręce Jego pieczęć, która chociaż dla innych niewidzialna, dla mnie jest widoczna i odczuwalna".
194. Kontynuując ten temat, dobry czytelniku, chciałbym ci jeszcze jedno opowiedzieć, co zdarzyło się długo po tym, w Pizie, w mojej obecności. Kiedy tam ona przybyła razem z wielu innymi, wśród których byłem i ja, znalazła gościnę u jednego z mieszkańców, niedaleko kościoła, lub jak kto woli, kaplicy św. Krystyny, dziewicy. W tym kościele, a była to niedziela, na jej prośbę odprawiłem Mszę św. i udzieliłem jej Komunii Świętej. Potem ona swoim zwyczajem długo tam trwała z wyłączeniem zmysłów, bo tęsknota za swoim Stwórcą, najwyższym Duchem, trzymała ją w oderwaniu od ciała. My zaś czekaliśmy aż wróci do świadomości, by jak zwykle usłyszeć od niej słowa duchowego pokrzepienia. Nagle na naszych oczach jej ciało rozciągnięte na posadzce nieco się dźwignęło, potem uklękła, wyciągnęła ręce, a twarz jej promieniała. Gdy tak długo trwała całkiem sztywna, z zamkniętymi oczami, w pewnej chwili upadła na ziemię, jakby była śmiertelnie zraniona. Po pewnej chwili wróciła do przytomności.
195. Niedługo potem poprosiła mnie do siebie i w tajemnicy opowiedziała mi to, co następuje: „Wiesz już, ojcze, że ja na ciele swoim noszę blizny Pana Jezusa, dzięki Jego miłosierdziu". Kiedy odpowiedziałem, że z jej zachowania się w czasie ekstazy mogłem się tego domyślić, i zapytałem, jak to się stało, rzekła: „Ujrzałam Pana przybitego do krzyża, jak zbliżał się do mnie otoczony światłem. Usiłowałam wybiec Mu naprzeciw i wtedy się podniosłam. Wówczas ujrzałam, jak z Jego pięciu ran zstępują ku mnie krwawe promienie, kierując się do rąk, stóp i serca. Czując, że dzieje się coś tajemniczego, zawołałam: »Panie Boże, Boże mój, proszę niech te rany na moim ciele nie będą widoczne«. Podczas gdy to mówiłam i gdy jeszcze te promienie do mnie nie dotarły, zamieniły swoją krwawą barwę na lśniącą i w postaci czystego światła dotarły do pięciu miejsc mojego ciała, mianowicie do rąk, stóp i serca". Zapytałem: „Czy któryś z tych promieni nie dotarł do prawego boku?". „Nie - rzekła - do lewego, prosto do mojego serca. Ta świetlista linia, wychodząca z Jego prawego boku, nie poszła w poprzek, ale prosto". Wtedy ja: „Czy czujesz w tych miejscach jakiś fizyczny ból?". Po długim westchnieniu rzekła: „Odczuwam silny ból we wszystkich pięciu miejscach, ale szczególnie w sercu, tak że jeśli Pan nie uczyni jakiegoś nowego cudu, nie wyobrażam sobie, bym mogła z takim bólem żyć i w ciągu najbliższych dni życia nie zakończyć".
196. Świadom takiego stanu rzeczy, ze smutkiem trwałem w oczekiwaniu, czy nie pojawią się sygnały tego bólu. Kiedy Katarzyna skończyła mówić, wyszliśmy z kaplicy i udaliśmy się do hospicjum, gdzie przebywała. Od razu poszła do swojego pokoju i tu doznała ataku serca. Wezwano nas wszystkich i gdy spostrzegliśmy, co się stało, ogarnął nas lęk, by od nas nie odeszła. My przecież tak bardzośmy ją w Panu kochali. Chociaż bowiem często widywaliśmy ją, jak nagle odchodziła od zmysłów, jak doznawała fizycznej słabości w wyniku duchowych ekstaz, nigdy jednak nie byliśmy świadkami u niej ataku serca. Po chwili wróciła do siebie i kiedy wszyscy spożyli posiłek, powiedziała mi, że gdyby Pan nie przyszedł jej z pomocą, szybko rozstałaby się z ciałem.
197. Usłyszawszy to, zaraz zwołałem braci i siostry i gorąco prosiłem, byśmy wszyscy modlili się, by Bóg jeszcze zachował nam naszą matkę i mistrzynię, żeby nas, nieutwierdzonych jeszcze w cnotach, nie pozostawił sierotami wśród fal tego świata. I wtedy wszyscy bracia i siostry jednogłośnie wyrazili swoją zgodę. Poszliśmy wtedy do niej ze łzami w oczach i wyraziliśmy przed nią nasze uczucia i myśli: „Wiemy Matko, że pragniesz połączyć się z Chrystusem, twoim Oblubieńcem, wszakże twoja nagroda jest ci zapewniona, więc ulituj się raczej nad nami i nie opuszczaj nas, słabych, pośrodku fal. Wiemy także, że twój najsłodszy Oblubieniec, którego tak bardzo miłujesz, niczego ci nie odmówi, błagamy cię więc, proś Go, by cię dla nas zachował do czasu, byśmy nie nadaremno byli w twoim towarzystwie, gdybyś miała tak szybko nas opuścić. Lękamy się, by nasze modlitwy, zanoszone do Boga na naszą ludzką miarę, nie były odrzucone z powodu naszych win, bo niestety, nie jesteśmy godni wysłuchania. Ty więc wyjednaj nam, czego możliwości nasze wyjednać nie mogą". Na te i podobne słowa Katarzyna odpowiedziała: „Ja już od dawna wyrzekłam się własnej woli i w tej, i w każdej innej sprawie chcę tylko tego, czego Bóg chce. Gdy zaś chodzi o wasze zbawienie, to chociaż całym sercem go dla was pragnę, to jednak wiem, że to Bóg jest zbawieniem i waszym, i moim, i że On lepiej od każdego stworzenia wie, jak je komu zapewnić, niech więc Jego wola się dzieje! Oczywiście, będę chętnie się modlić, by uczynił to, co lepsze". Wzruszyły nas te słowa, a w oczach pojawiły się łzy.
198. Jednakże Najwyższy nie pogardził tymi łzami. Najbliższej bowiem soboty Katarzyna poprosiła mnie do siebie i rzekła: „Widzę, że Bóg przychylił się do waszych próśb i że szybko spełni się wasze pragnienie". Tak powiedziała i tak się stało. Następnego bowiem dnia przyjęła z moich niegodnych rąk Komunię Świętą i tak jak w poprzednią niedzielę jej ciało wyglądało jakby gorączką spieczone, podczas gdy jej duch był w zachwycie, tak teraz jej zachwyt jak gdyby wzmocnił jej ciało. Kiedy jej towarzyszki zwróciły uwagę, że w jej ekstazie nie było zwyczajnych reakcji na zewnątrz, przeciwnie, jej ciało zostało wyraźnie pokrzepione, jak w naturalnym śnie, powiedziałem: „Mam nadzieję w Bogu, stosownie do tego, co mi wczoraj powiedziała, że nasze łzy o jej zdrowie dotarły do Pana, i tak jak spieszyła do swego Oblubieńca, tak teraz spieszy do nas, by ulżyć naszej niedoli". I tak, jak powiedziałam, tak też się stało. Gdy bowiem duch ożywił jej zmysły, ujawniła taką żywotność, że dla nikogo już nie było wątpliwości, iż zostaliśmy w całej pełni wysłuchani. O niewypowiedzianie miłosierny Ojcze, czegóż nie uczynisz dla wiernych i umiłowanych synów Twoich, jeśli zniżasz się do niedoli tych, którzy Cię obrażają? By jeszcze bardziej się upewnić, zapytałem ją: „Matko, czy ten ból ran w twoim ciele jeszcze trwa?". Na to ona: „Pan wysłuchał wasze modlitwy, choć z pewnym żalem dla mej duszy, bo te rany nie tylko że nie zadają bólu mojemu ciału, ale dodają mu siły, i to, co poprzednio było źródłem cierpienia, stało się źródłem pokrzepienia, i to wyraźnie odczuwalnego". Piszę ci o tym, czytelniku, w tym miejscu dla ciągłości tematu, byś poznał, jak wspaniałymi łaskami została obdarowana dusza tej czcigodnej Dziewicy, a także byś się przekonał, że w sprawach, które związane są ze zbawieniem własnej duszy, powinni się modlić także grzesznicy. Wysłucha ich Ten, który pragnie zbawienia wszystkich ludzi.
199. Gdybym chciał opowiedzieć o wszystkich duchowych uniesieniach tej świętej Dziewicy, zabrakłoby mi wcześniej czasu niż materiału. Dlatego ograniczę się do jednego wydarzenia, które moim zdaniem wykracza poza wszystkie inne, i z pomocą Bożą zakończę ten rozdział. Dużo materiału znajduję w pismach brata Tomasza, jej spowiednika, na temat jej wspaniałych objawień, o tym jak Zbawiciel jej duszę przeniósł do własnego boku i objawiał jej tajemnice, łącznie z tajemnicą Trójcy Świętej, dalej jak Boża Rodzicielka karmiła ją własną piersią i napełniała niewypowiedzianą słodyczą, to znów jak Maria Magdalena rozmawiała z nią długo i przyjaźnie, szczególnie o tym uniesieniu duszy, jakie siedemkroć na dzień miewała na samotni. Bywało, że tych troje przechadzało się z nią i rozmawiało o sprawach, które duszę radowały. Nie brakło też objawień innych świętych: zwłaszcza św. Pawła Apostoła, którego nie wspominała nigdy bez szczególnej nuty serdeczności. Był św. Jan Ewangelista, niekiedy św. Dominik, często św. Tomasz z Akwinu, często także św. Agnieszka z Montepulciano, dziewica, której życie opisałem dwadzieścia pięć lat temu, i w zawiązku z którą miała objawienie, że stanie się jej towarzyszką w Królestwie Niebieskim, jak o tym niżej będzie mowa, jeśli Bóg pozwoli. Nie mogę jednak przejść do ostatniej zapowiedzianej opowieści, zanim wcześniej dla pożytku czytelnika nie opiszę w najważniejszych punktach tego, co jej się przydarzyło w związku z wizjami św. Pawła Apostoła.
200. Otóż w święto Nawrócenia św. Pawła dusza Dziewicy doznała takiego zachwytu i z taką siłą została porwana do niebios, że przez trzy dni i noce trwała nieruchoma bez zmysłów, tak że obecni przypuszczali, że nie żyje albo jest bliska śmierci. Bardziej krytyczni uważali jednak, że jak Apostoł została uniesiona do trzeciego nieba. Kiedy skończyła się ekstaza, jej dusza zapatrzona w to, co Bóg jej objawił, z trudem wracała do życia cielesnego, tak że trwała w półśnie, jak człowiek odurzony winem, którego nie można obudzić, chociaż naprawdę nie śpi. Gdy tak się rzecz miała, brat Tomasz, jej spowiednik, i inny brat Donat z Florencji, mający zamiar odwiedzić pewnego męża z zakonu Eremitów, udali się najpierw do domu Dziewicy. Była półprzytomna, jakby upojona Duchem Świętym. Przywrócili ją do przytomności, mówiąc: „Mamy zamiar udać się do pewnego męża mieszkającego w pustelni. Czy chcesz pójść z nami?". A ona, jako że żywiła uczucia szacunku i miłości do świętych i sług Bożych, odpowiedziała na wpół świadomie: „Tak". Wkrótce jednak, gdy wyraziła zgodę, odczuła wielkie wyrzuty sumienia, że dopuściła się kłamstwa. Skutek był taki, że ten ból przywrócił jej pełne używanie zmysłów i przez tyle dni i nocy opłakiwała swój grzech, ile przedtem trwała w zachwycie. Urągała sobie samej: „O przewrotna i niegodziwa kobieto, gdzie się podziały te wspaniałe łaski, jakich w swej nieskończonej dobroci udzielił ci Najwyższy w tych dniach? Czy to są te prawdy; które poznałaś w niebie? Czy to jest ta nauka, której w swej łaskawości udzielił ci Duch Święty, by kłamać, wracając z nieba na ziemię? Wiedziałaś dobrze, że nie miałaś zamiaru iść z braćmi, odpowiedziałaś jednak: tak. A skłamałaś swoim spowiednikom i ojcom twojej duszy. O niegodziwości, o obrzydliwa nieprawości!". W tym stanie smutku trwała w czasie wyżej wspomnianym, nie jedząc i nie pijąc, jak to było w czasie jej ekstazy.
201. Zwróć uwagę, czytelniku, na przedziwne drogi Bożej Opatrzności i przechwalebne sposoby Bożego działania! By wielkość objawień, jakich świeżo doznała, nie wbił w pychę tej Dziewicy, Bóg pozwolił jej dopuścić się tego korzystnego dla niej kłamstwa, w którym wszak nie było zamiaru, by się rozminąć z prawdą, i nie było rozdźwięku między pytaniem a odpowiedzią. I tak dzięki temu upokorzeniu, jakby przez zdjęcie pokrywki z naczynia wybranego zachowane zostało to, co w nim było, a ciało, które przez uniesienie ducha doznało osłabienia, teraz zostało pokrzepione. Jakkolwiek duchowa radość spływa na ciało dzięki osobowemu zjednoczeniu, to jednak taki wysoki wzlot ducha aż do trzeciego nieba, to znaczy intelektualnej wizji, pozbawia ciało jego naturalnej żywotności, tak że gdyby Bóg nie zadziałał cudem, ciało nie mogłoby tego znieść i uległoby śmierci. Wiadomo bowiem, że akt czysto intelektualny sam z siebie nie potrzebuje cielesnego narzędzia, potrzebuje go jedynie dla zademonstrowania przedmiotu. Więc jeżeli dzięki specjalnej łasce Bóg taki przedmiot ukaże rozumowi w sposób nadprzyrodzony, wtedy rozum, dostrzegając w Chrystusie własną doskonałość, pragnie bez ciała z Nim się połączyć. Jednakże najdoskonalszy Rządca, który stworzony przez siebie rozum przez objawienie swojego światła pociąga ku szczytom, ściąga również ku dołowi, dopuszczając jakąś pokusę, by tenże rozum dzięki poznaniu Bożej doskonałości, a z drugiej strony własnej słabości, znalazł się pośrodku, w miejscu najbezpieczniejszym. I tak bez szkody przepływając przez to doczesne morze, dotarł w zdrowiu i w radości do portu wiecznego życia. To niewątpliwie miał na myśli Apostoł, kiedy pisał do Koryntian: „Aby zaś nie wynosił mnie zbytnio ogrom objawień, dany mi został oścień dla ciała, wysłannik szatana, aby mnie policzkował, żebym się nie unosił pychą" (2 Kor 12,7). I dalej: „Moc w słabości się doskonali" (2 Kor 12,9). Wracając do naszego tematu, święta Dziewica nie wyjawiła swojemu spowiednikowi tego, co wtedy widziała, jak zwykła to czynić, bo jak mi potem powiedziała, nie była zdolna znaleźć słowa, które by to mogło wyrazić. Nie godzi się zresztą jakiemukolwiek człowiekowi o tych rzeczach mówić, jak sam Apostoł poucza, jednakże jej serdeczny zapał, ustawiczna modlitwa, skuteczność jej pouczeń, najwyraźniej świadczą, że oglądała Boże tajemnice, o których można mówić jedynie z tymi, którzy sami je oglądali.
202. W innym czasie, jak ona sama oznajmiła swojemu spowiednikowi, a o czym on wspomina w swoich pismach, sam Apostoł jej się ukazał i ją zachęcił, aby ciągle trwała na modlitwie. Okazała się posłuszna temu wezwaniu. Zdarzyło się raz, że kiedy w wigilię św. Dominika była w kościele i modliła się, zostało jej wiele objawione o św. Dominiku i o innych jego duchowych synach. Te jej wizje były tak wyraziste, że kiedy o nich mówiła spowiednikowi, to tak jakby w tej chwili miała je przed oczami. Myślę, że działo się to z woli Bożej, by mówiąc o nich, przyczyniała się dla dobra innych. Gdy więc we wspomnianym dniu przed Nieszporami zajęta była rozmyślaniem o danych jej objawieniach, wszedł przypadkiem do kościoła brat Bartłomiej Dominici ze Sieny, naówczas mistrz świętej teologii, zastępujący jej spowiednika, przed którym także ze wszystkiego się zwierzała. Gdy wyczuła bardziej myślą niż zmysłami, że się zbliża, zaraz wstała i wychodząc przeciw niemu, rzekła, że pragnie mu coś w tajemnicy powiedzieć. Gdy usiedli razem w kościele, zaczęła mu opowiadać o tym, co Jej Pan aktualnie objawia o św. Dominiku: „Ja teraz doskonalej widzę św. Dominika, aniżeli was. On jest tu bardziej obecny, aniżeli wy". Opowiedziała o jego wyjątkowej wielkości, jak o tym niżej będzie mowa. Zdarzyło się wtedy, że przez kościół przechodził jej rodzony brat Bartłomiej. Dziewica lekko skierowała ku niemu głowę i oczy, tak że ledwo mogła rozeznać, że to jest jej brat, i natychmiast wróciła do poprzedniej postawy, to jednak wywołało u niej taki płacz, że umilkła.
203. Gdy ów brat wyczekiwał aż przestanie płakać i prosił, by dalej ciągnęła zaczętą opowieść, ona jednak trwała nadal w płaczu i nic nie odpowiedziała. Dopiero po długiej zwłoce wyszły z jej ust takie lub podobne słowa: „O, ja nieszczęśliwa i biedna, któż się pomści nad moimi nieprawościami? Kto ukarze tak wielki grzech?" Kiedy brat zapytał, jaki grzech ma na myśli i czy go teraz popełniła, ona odpowiedziała: „Czy nie widzicie tej niegodziwej kobiety, której Bóg ukazywał swoje dziwy, a ona w tym czasie skierowała głowę i oczy na przechodzącego człowieka?". Wtedy on: „To była tylko krótka chwila, tak że ja nawet nie zwróciłem na to uwagi". A ona: „Gdybyście wiedzieli, jak zagniewana była na to Najświętsza Dziewica, wy byście także opłakiwali ten grzech". Przestała już mówić o treści widzenia, ale odbyła sakramentalną spowiedź i z płaczem wróciła do domu, gdzie, jak później powiedziała spowiednikowi, ukazał się św. Paweł i mocno ją skarcił za stratę tego, choćby krótkiego czasu, kiedy odwróciła głowę. Powiedziała, że wolałaby, żeby wszyscy ludzie na świecie ją potępili, niż żeby jeszcze raz doznać takiego wstydu, jak wtedy ze strony św. Pawła. Być może ta wizja św. Pawła była w innym czasie, jak ostatnio mogłem się przekonać na podstawie niektórych pism. Niezależnie jednak od porządku czasowego, jest pewne, że św. Paweł ją skarcił i to nie tyle za stratę czasu, ile za odwrócenie uwagi, i to było dla niej źródłem zawstydzenia. Mówiła później spowiednikowi: „Pomyślcie, jaki skutek wywrze karcenie Chrystusa na sądzie ostatecznym, jeżeli krytyczna uwaga jednego Apostoła spowodowała u mnie taki wstyd. Powiedziała także, że gdyby nie miała jeszcze wizji bardzo miłego i pięknego baranka, którego ujrzała, kiedy Apostoł do niej mówił, jej serce by nie wytrzymało. Stała się odtąd bardziej ostrożna i pokorna, wielkich Bożych darów pilnie strzegła i ku większym jeszcze goręcej tęskniła. Włączyłem dla ciebie, czytelniku, te dwa punkty jako wtręt do tego rozdziału, myślę bowiem, że będą użyteczne w nauce pokory zarówno dla doskonałych, jak i dla niedoskonałych.
204. Ponieważ św. Dominikowi zawdzięczam, że bez moich zasług cudownie mnie powołał do swego zakonu - żeby nie okazać się niewdzięcznym wobec takiego ojca, gdybym przemilczał jego chwałę, jaką Bóg objawił świętej Dziewicy, o czym wyżej wspomniałem - dlatego teraz o tym będę mówił. Opowiadał mi przywołany wcześniej brat Bartłomiej, który obecnie ze mną przebywa, że w tym dniu, kiedy Katarzyna z nim rozmawiała, miała widzenie wiecznego Ojca, jak z Jego ust wychodził współistotny Syn, widziany w ludzkiej naturze. Gdy uważniej popatrzyła, zobaczyła z drugiej strony św. Patriarchę Dominika wychodzącego z Jego piersi, otoczonego światłem i chwałą. Równocześnie usłyszała słowa: „Oto, słodka córko, zrodziłem tych dwu synów, jednego wedle natury, drugiego z miłości przez usynowienie". Gdy ona wyraziła zdziwienie z takiego porównania, otrzymała takie wyjaśnienie.
205. „Jak ten mój Syn zrodzony odwiecznie, przyjąwszy ludzką naturę, był doskonale posłuszny aż do śmierci, tak samo Dominik, mój syn adoptowany, wszystko, co czynił, począwszy od dzieciństwa aż do końca życia, podporządkowywał posłusznie moim przykazaniom i nigdy żadnego z nich nie przekroczył. Tak samo zachował nienaruszone dziewictwo ciała i duszy. Łaskę chrztu, dzięki której został odrodzony do nowego życia, ustrzegł aż do śmierci. I tak jak mój Syn naturalny, jako odwieczne Słowo głosił jawnie światu to, co Mu przekazałem, dając świadectwo prawdzie, jak to powiedział Piłatowi, podobnie i mój syn przybrany Dominik głosił jawnie światu prawdę moich słów, zarówno heretykom, jak i katolikom, i to nie tylko sam, ale i przez innych i nie tylko za swego życia, ale i przez swoich następców, przez których dotąd apostołuje i będzie apostołował. Jak bowiem mój Syn naturalny jest moim Słowem, tak i ten syn adoptowany jest heroldem mojego Słowa, dlatego też jako szczególny dar dane zostało jemu i jego braciom rozumienie moich słów i wierne trwanie przy nim. I dalej, jak mój Syn naturalny całe swoje życie, czyny, nauczanie, przykłady kierował ku zbawieniu dusz, tak samo mój syn adoptowany Dominik swoje studia i wysiłki ukierunkował na ten sam cel, by wyzwalać dusze z sideł błędów i wad. I to właśnie było jego główną troską. Dlatego też dał początek zakonowi, którego racją bytu jest zbawienie dusz. Z tego też względu powiedziałem ci, że on jest podobny do mojego Syna naturalnego i to prawie w całym swoim działaniu. Chcę ci także powiedzieć, że to podobieństwo dotyczy także i jego ciała. Bardzo bowiem z wyglądu przypomina mojego jedynego Syna". Kiedy Dziewica opowiadała o tym bratu Bartłomiejowi, w tym właśnie czasie miało miejsce to wydarzenie, o którym wyżej była mowa. Przejdziemy teraz do ostatniego widzenia i na nim zakończymy ten rozdział.
206. Wiedz o tym, drogi czytelniku, że obfitość łask objawień tajemniczych i jasnych tak bardzo w tym czasie wypełniła duszę tej świętej Dziewicy, że z ogromu miłości poczęła wyraźnie słabnąć. Była już prawdziwie chora. Choroba wzmogła się do tego stopnia, że już nie wstawała z łóżka, a jedyną jej pasją była miłość wiecznego Oblubieńca, którego w zapamiętaniu ciągle wspominała: „Najsłodszy i najmilszy młodzieńcze. Synu Boży", niekiedy dodawała: „i Synu Dziewicy Maryi". Podczas swoich rozważań i słów miłosnych obsypanych kwiatami trwała bez snu i pokarmu, a Oblubieniec, który ten święty ogień w niej rozpalał, by mógł on bardziej płonąć, często jej się ukazywał. A ona rozpalona miłością, wołała: „Dlaczego, umiłowany Panie, z powodu tego marnego ciała odciągasz mnie od Twoich uścisków? Mnie już zupełnie nic nie cieszy w tym udręczonym życiu, ja tylko Ciebie pragnę, niczego nie kocham, tylko Ciebie, a jeśli, to tylko ze względu na Ciebie. Dlaczego więc z powodu tego lichego ciała mam być pozbawiona cieszenia się Tobą? O, najsłodszy Panie, wyprowadź z tego więzienia moją duszę, i wyzwól mnie »z ciała co wiedzie ku śmierci«" (Rz 7,24). Na te i podobne prośby Pan odpowiedział: „Kiedy Ja, najdroższa córko, byłem pośród ludzi, moim pragnieniem było nie moją, ale Ojca wolę wypełnić, i chociaż, jak oświadczyłem moim uczniom, gorąco pragnąłem spożyć z nimi ostatnią wieczerzę, to jednak cierpliwie czekałem do wyznaczonego przez Ojca czasu. Tak samo i ty, chociaż gorąco pragniesz ze Mną doskonale się połączyć, trzeba, żebyś cierpliwie czekała do wyznaczonego przeze Mnie czasu".
207. Wtedy ona: „Jeśli to moje pragnienie nie podoba się Tobie, to niech się dzieje Twoja wola. Zechciej jednak wysłuchać moją maleńką prośbę: pozwól mi, dopóki będę w tym ciele, uczestniczyć w tych cierpieniach, jakie Ty zniosłeś aż do końca, i skoro nie mogę jeszcze z Tobą w niebie się połączyć w chwale, to przynajmniej niech się z Tobą połączę w Twoich cierpieniach na ziemi". Na co Pan chętnie przystał. Odtąd bowiem tak na duszy, jak i na ciele poczęła przeżywać męki Zbawiciela, o czym mi sama opowiadała. Pouczała mnie często o Jego cierpieniach, zapewniając, że On od samego poczęcia nosił krzyż w sercu, żywiąc gorące pragnienie zbawienia ludzi. Mówiła, że Chrystus był Pośrednikiem między Bogiem a ludźmi od momentu swego poczęcia i nie zachodziła potrzeba, aby w tym wzrastał, skoro już był doskonały. Gdy więc doskonale miłował Boga i bliźniego, widząc, że Bóg pozbawiony jest należnej Mu czci, a bliźni możliwości osiągnięcia swego ostatecznego celu, już wtedy doznawał mąk krzyża, zanim doszło do męki na Kalwarii, podjętej z posłuszeństwa Ojcu dla zbawienia świata. Te Jego cierpienia nie mogły być małe. Mogą coś o tym opowiedzieć ci, którzy czegoś podobnego doświadczają. To jest ciężki krzyż. Stąd On sam w czasie ostatniej wieczerzy powiedział do uczniów: „Gorąco pragnąłem", itd. Powiedział dlatego, by dać uczniom zadatek zbawienia, którego ma dokonać, zanim ponownie zasiądzie z nimi do stołu.
208. W związku z tym przytoczyła słowa, które Zbawiciel wypowiedział, modląc się w Ogrójcu, i dała im taki wykład, jakiego nie słyszałem ani nie czytałem dotąd, wykład jej własny. Otóż tych słów: „Ojcze, oddal ode mnie ten kielich" ludzie doskonali i dojrzali nie powinni rozumieć jak ci, co się boją śmierci, że Zbawiciel prosił o oddalenie od siebie męki, ale skoro jej zaznawał od swojego poczęcia, to tutaj z powodu bliskości czasu spełnienia się jej pił z niepokojem z kielicha pragnienia zbawienia ludzi i prosił, by szybko się dokonało to, na co czekał przez tak długi czas, to znaczy, by wypił do dna kielich, z którego pił już od dawna. Co ostatecznie znaczy, że nie prosił o oddalenie męki i śmierci, lecz raczej o przyśpieszenie. Co sam Pan stwierdził w słowach wypowiedzianych do Judasza: „Co masz uczynić, czyń prędzej" (J 13,27). Ponieważ jednak ten kielich był bardzo gorzki i trudny do wypicia, jako Syn najposłuszniejszy dodał: „Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie!" (Łk 22,42), godząc się na zwłokę w spełnianiu się Jego pragnienia, jeśli tak się Ojcu podoba. Gdy więc mówił: „Zabierz ode Mnie ten kielich", słów tych nie ma się rozumieć jako lęku przed przyszłą męką - to kielich męki obecnej i minionej.
209. Kiedy ja powiedziałem, że powszechnie święci Doktorzy dający komentarz do tego tekstu mówią, że Zbawiciel świata zachował się tu jak prawdziwy człowiek, który mając ludzkie uczucia, bał się śmierci, i jako głowa wszystkich wybranych, słabych i mocnych mógł dać właśnie tym słabym przykład, że jest rzeczą naturalną bać się śmierci - ona na to odpowiedziała: „Czyny naszego Zbawiciela są tak pojemne w treści, że każdy według własnego rozeznania znajdzie tam coś dla siebie, co posłuży jego zbawieniu. Jeżeli więc ci słabsi w Jego modlitwie znajdą pocieszenie swej słabości, to niechże i ci mocni pokrzepią się w swojej mocy, do czego właśnie przysłuży się mój wykład. Lepiej jest bowiem, gdy coś wykładane być może w wieloraki sposób, by wielu z tego miało korzyść, niż tylko w sposób jeden dla jednej grupy. Umilkłem, gdy to posłyszałem, nie miałem bowiem nic do powiedzenia, mogłem tylko podziwiać jej mądrość i subtelność.
210. Inny jeszcze wykład tych słów znalazłem, czytając pisma brata Tomasza, mówiące o jej słowach i czynach. Powiada, że w pewnym zachwyceniu dowiedziała się, że Zbawiciel doznał smutku i krwawego potu i zaniósł do Ojca tę modlitwę, mając na myśli tych, którzy nie przyjmą owoców Jego męki. Ponieważ jednak miłował sprawiedliwość, dodał: „Wszakże nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie" (Łk 22,42). Gdyby tego nie powiedział, mówiła, wszyscy byliby zbawieni, niemożliwym bowiem było, żeby modlitwa Syna Bożego nie osiągnęła swego skutku. Jest to w zgodzie ze słowami listu do Hebrajczyków: „i został wysłuchany dzięki swej uległości" (Hbr 5,7). Święci Doktorzy powszechnie wiążą to z modlitwą w Ogrójcu.
211. Prócz tego Katarzyna mówiła mi i tak uczyła, że cierpień, jakie Syn Boży i człowieczy poniósł dla naszego zbawienia, nie mógł wziąć na siebie żaden człowiek, i nawet gdyby to było możliwe, wiele razy umrzeć. Miłość bowiem, jaką Syn Boży żywił i żywi wobec nas, jest bez ceny, tak też i męka podjęta z miłości nie ma ceny. Góruje ona niepomiernie nad tym, co natura i złośliwość ludzka zdolne by były uczynić. Któż mógł uwierzyć, że ciernie przekłują czaszkę aż do mózgu? Albo że rozłączą się kości żywego człowieka na skutek rozciągnięcia? Napisane jest bowiem: „Policzyć mogą wszystkie kości moje" (Ps 22,18). Ponieważ wielka była miłość, dlatego sam wziął na siebie wszystko i wybrał najcięższe cierpienia, by pokazać, jak bardzo nas kocha, a czego inaczej pokazać nie było można. Dlatego nie gwoździe trzymały Go na krzyżu, lecz miłość. Nie ludzka przemoc Go zwyciężyła, ale Jego miłość. Jakby ludzka przemoc mogła Go zwyciężyć, skoro na jedno Jego słowo wszyscy napastnicy padli na ziemię?
212. W taki to i inny jeszcze sposób święta Dziewica z głęboką mądrością mówiła o męce naszego Zbawiciela. Dodawała, że na własnym ciele doświadczyła niektórych Jego cierpień. Nie wszystkich, bo to byłoby niemożliwe. Mówiła jeszcze, że większej doznawał męki w swojej piersi, niż tej od krzyża, a to na skutek rozłączenia się kości. Na poparcie tego twierdzenia mówiła, że u niej inne bóle są przejściowe, a ten w piersi trwa ciągle. I też, chociaż codziennie doznaje bólów żołądka i głowy, to ten w piersi najbardziej dokucza. Może na to wpływać także bliskość serca, i to nie tylko gdy o nią chodzi, ale też i o Zbawiciela. Ponieważ bowiem te kości służą ochronie serca i płuc, to ich rozłączenie nie może nie być powodem wielkiego bólu serca, i bez cudownego działania musiałoby się to zakończyć śmiercią. Wróćmy jednak do naszego tematu. Kiedy święta Dziewica stała się uczestniczką cierpień Chrystusa, co trwało wiele dni, to w miarę, jak słabły jej siły cielesne, rosła jej serdeczna miłość. Doświadczała równocześnie, jak bardzo Zbawiciel ją kocha, nie tylko zresztą ją, ale cały rodzaj ludzki, podejmując tak okrutną mękę. To z kolei tak potęgowało jej miłość i z taką gwałtownością, że wyglądało na to, iż serce jej pęknie. Tak właśnie dzieje się z naczyniem, które zawiera w sobie burzącą się ciecz i w końcu ulega rozsadzeniu, a ciecz się wylewa, nie ma bowiem proporcji między naczyniem a jego zawartością.
213. I cóż jeszcze? Zdziwisz się na to, co powiem. Taka była potęga jej miłości, że serce tej Dziewicy rozpękło się od góry do dołu, umarła z nadmiaru miłości. Nie było innej przyczyny jej śmierci. Dziwisz się, czytelniku? Wiedz, że są na to liczni świadkowie, mężczyźni i kobiety, którzy byli przy jej śmierci obecni i którzy pierwszemu mnie o tym powiedzieli. Ich imiona niżej podam. Ja sam nie dowierzając, przystąpiłem do niej i pilnie pytałem, co ona sama o tym myśli, i jaka jest rzeczywista prawda? Ona uderzyła w płacz i długo zwlekała z odpowiedzią, wreszcie rzekła: „Czy, ojcze, nie będziecie współczuć takiej duszy, która będąc uwolniona z ciemnego więzienia, oglądała wspaniałe światło, a potem na powrót została w tym samym więzieniu zamknięta? To ja biedna nią jestem, mnie się to przydarzyło z Bożego zrządzenia na skutek moich grzechów". Usłyszawszy to, z tym większym zaciekawieniem chciałem się dowiedzieć szczegółów całej prawdy, więc zapytałem: „Czy, Matko, rzeczywiście twoja dusza odłączyła się od ciała?" Na to ona rzekła: „Taki był we mnie ogień Bożej miłości i pragnienie połączenia się z Tym, którego miłuję, że gdyby serce było z kamienia czy żelaza, musiałoby pęknąć. Nic stworzonego, jak myślę, nie miałoby takiej mocy, żeby moje serce w całości zachować wobec takiej miłości. Uważajcie więc za pewne, że ono od góry do dołu pod naciskiem gwałtownej miłości rozpękło się i otworzyło, i ja czuję w swoim ciele to otwarcie. Możecie więc z tego wywnioskować, że moja dusza musiała się od ciała odłączyć i że ujrzała Boże tajemnice, o których nie godzi się mówić komukolwiek z pielgrzymów tej ziemi, bo ani pamięć nie ma takiej mocy, by wszystko w sobie zatrzymać, ani ludzkie słowa nie są zdolne, by wyrazić te wzniosłe rzeczy. I ja, cokolwiek powiedziałam, jest jak błoto w stosunku do złota. Pamięć o tym pozostała we mnie i ilekroć jest mowa na ten temat, doznaję wielkiego ucisku, uświadamiając sobie, jak nisko spadłam z tego niebotycznego stanu do tego marnego, że nie mogę inaczej wyrazić mojego bólu jak tylko szlochem i łzami".
214. Usłyszawszy to i pragnąc szczegółowiej dowiedzieć się o sprawie, rzekłem: „Błagam, Matko moja, skoro inne tajemnice mi wyjawiasz, to i tej nie zatajaj przede mną, lecz zechciej po kolei opowiedzieć mi o tym nadzwyczajnym wydarzeniu". „Ja, rzekła, w tych dniach, po wielu objawieniach, umysłowych i zmysłowych, i wielu duchowych pociechach otrzymanych od Pana, przynaglona Jego czystą miłością, osłabiona położyłam się do łóżka. I stale się modliłam, by mnie stąd zabrał, z tego śmiertelnego ciała, bym doskonale z Nim się zjednoczyła. Ponieważ jednak nie mogłam wtedy tego uzyskać, dał mi udział w Jego cierpieniach, na ile one były dla mnie możliwe". Opowiedziała mi wtedy o tym, co było związane z męką Zbawiciela, a co wyżej przedstawiłem. Potem dalej mówiła: „Z doświadczenia na sobie Jego cierpień zrozumiałam jaśniej, jak umiłował mnie mój Stwórca. Moja miłość tak wtedy się rozpaliła, że powodowała osłabienie ciała i doszło do tego, że moja dusza już niczego nie pragnęła, jak tylko opuścić to ciało. Co więcej, rozpalając coraz bardziej ogień, jaki wniósł do mego serca, moje ciało coraz bardziej słabło, a duchowa miłość stawała się mocna jak śmierć. I kiedy serce pękło, jak mówiłam, dusza moja uwolniła się z ciała, lecz niestety tylko na krótko". Wtedy ja rzekłem: „Przez jaki czas twoja dusza była bez ciała?". Na to ona: „Mówili ci, co byli przy mojej śmierci i przygotowaniach do pogrzebu, że od chwili mojego zgonu do mojego zmartwychwstania upłynęły cztery godziny, i że przyszło wielu sąsiadów, by mojej matce i innym z rodziny złożyć wyrazy współczucia. Jednak dusza moja świadoma, że weszła do wieczności, nie myślała o czasie".
215. Na to ja: „Co, moja Matko, widziałaś w tym czasie? I dlaczego twoja dusza wróciła do ciała? Proszę, nie ukrywaj niczego przede mną". Ona rzekła: „Wiedzcie, ojcze, że cokolwiek znajduje się w tym niewidzialnym dla nas świecie, to wszystko widzi i rozumie moja dusza, a więc chwałę świętych, kary grzeszników. Ale powiadam, ani pamięć tego nie zmieści, ani słowa nie są zdolne, by to wyrazić, ale co będzie dla mnie możliwe, to wam powiem. Uważajcie za pewne, że moja dusza oglądała Bożą istotę, i to jest przyczyną, dlaczego z takim trudem jest dla mnie przebywać w tym więzieniu ciała. I gdyby nie trzymała mnie tu miłość Boga i bliźniego, dla którego to Bóg sprowadził mnie z powrotem do ciała, umarłabym ze smutku. Pociechą zaś jest dla mnie, jeśli doznaję cierpienia, bo wiem, że dzięki temu będę doskonalej oglądać Boga. Dla tej to przyczyny moje cierpienia przestają być ciężkie, owszem dla mojej duszy stają się miłe, jak sami może cię się o tym przekonać, wy i ci wszyscy, którzy codziennie się ze mną spotykają. Widziałam także kary potępionych i tych, co są w czyśćcu, tych kar nie da się w pełni słowami wyrazić. Gdyby ludzie ujrzeli jedną najmniejszą z tych kar, to by woleli wybrać dziesięć śmierci cielesnych, niż tę jedną najmniejszą karę ponosić przez jeden dzień. Widziałam szczególnie, jak ukarani byli ci, co żyją w małżeństwie i nie strzegą jego świętości, ale chcą głównie zaspokajać swoją pożądliwość". Kiedy zapytałem, dlaczego ten grzech, który przecież nie jest najcięższy, tak surowo jest karany, odpowiedziała, że ludzie nie mają tutaj pełnej świadomości grzechu, i co za tym idzie, nie mają wystarczającej skruchy, jaką mają, gdy chodzi o inne grzechy, i stąd częściej go popełniają niż inne. I dodała: „Bardzo niebezpieczny jest taki grzech, gdy popełniający go nie dba o to, by za niego pokutować, choćby to był grzech mały".
216. Po tych uwagach wróciła do przerwanego wątku. „Kiedy moja dusza to wszystko zobaczyła, wieczny Oblubieniec, o którym myślałam, że już Go na zawsze posiadłam, rzekł do mej duszy: »Popatrz jak wielkiej chwały są pozbawieni i jakie kary ponoszą ci, którzy Mnie obrażają. Dlatego wracaj i wykaż, jaki popełniają błąd i na jakie narażają się niebezpieczeństwom Kiedy moja dusza okazała wielki lęk wobec tego powrotu, Pan rzekł: »Zbawienie wielu dusz domaga się twojego powrotu, odtąd też nie będziesz wiodła dotychczasowego trybu życia i nie cela będzie twoim mieszkaniem, będziesz musiała nawet opuścić twoje miasto dla zbawienia dusz. Ja zaś zawsze będę z tobą, będę cię wprowadzał i wyprowadzał. Będziesz głosić chwałę mojego imienia i pouczenia duchowne małym i wielkim, świeckim, a także osobom duchownym i zakonnym. Ja bowiem dam ci usta i mądrość, którym nikt nie będzie mógł się sprzeciwić. Zaprowadzę cię przed biskupów, rządców Kościoła i ludu chrześcijańskiego, by stosownie do właściwego dla Mnie sposobu, przez tych, co są słabi, poskromić ludzi pysznych«. Gdy w ten i podobny sposób przemówił Pan do mojej duszy, w tajemniczych słowach sprawił, że nagle wróciłam do ciała. Gdy moja dusza to sobie uświadomiła, opanował mnie taki smutek, że przez trzy dni i trzy noce nie mogłam powstrzymać się od płaczu, a i teraz płaczę, kiedy to sobie wspomnę. Nie dziw się temu, ojcze, dziwne jest raczej to, że moje serce nie pęka każdego dnia od tego bólu, mając na uwadze wspaniałość tej chwały, jaka wtedy była moim udziałem, a teraz niestety oddaliła się ode mnie. Wszystko to mi się przydarzyło dla zbawienia bliźnich. Niech się więc nikt nie dziwi, że taką wielką darzę ich miłością, skoro Najwyższy polecił mi napominać złych, by się nawrócili, i skoro za tak wysoką cenę ich nabyłam. Dla nich to przecież popadłam w anatemę, czyli zostałam do czasu odłączona od Pana i Jego chwały, na jak długo nie wiem. Stąd też powtórzę za św. Pawłem: »bracia umiłowani [...] - radości i chwało moja!« (Flp 4,1). Mówię to także w tym celu, by z waszego serca usunąć niezadowolenie, jakiego i inni doznają, że taka łatwa jestem w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi".
217. Gdy to wszystko usłyszałem i pojąłem wedle udzielonej mi łaski, doszedłem do wniosku, że ze względu na zaślepienie i niewiarę współczesnych ludzi, kochających tylko siebie, nie warto tego wszystkiego im przekazywać. Z tej też przyczyny zabroniłem braciom i siostrom moim, dopóki żyje Katarzyna, rozgłaszać jej nauki. Napomniałem też tych, którzy dawniej szli za jej wskazaniami, by się wycofali. Teraz jednak, gdy już jest w raju i nie wróci, aż dopiero przy powszechnym zmartwychwstaniu, uznałem za celowe, by ujawnić ten wielki dar Bożego miłosierdzia i oczywisty cud, by nie pozostał ukryty na skutek mojego niedbalstwa. Kiedy zbliżyła się godzina jej zgonu, obecne przy niej kobiety, jej towarzyszki, powiadomiły brata Tomasza, nieraz już wspomnianego, by pokierował modlitwami za konających. On wziął z sobą brata Tomasza Antonii. Dowiedział się także brat Bartłomiej Montucci i przyszedł razem z bratem Janem, konwersem ze Sieny. Ci czterej, którzy obecnie jeszcze żyją, towarzyszyli śmierci świętej Dziewicy, pogrążeni w smutku.
218. Podczas jej konania brat Jan konwers tak głęboko się wzruszył, że na skutek płaczu i szlochu doznał krwotoku z ust. Do jednego bólu doszedł drugi. Ci, co opłakiwali umierającą, poczęli opłakiwać tego, któremu śmierć zagrażała. Tymczasem brat Tomasz z wielką wiarą rzekł do brata Jana: „Ja wiem, że ta Dziewica jest w wielkiej cenie u Boga, przyłóż więc jej rękę do swojej chorej piersi, a na pewno będziesz uzdrowiony". Kiedy ten to uczynił, na oczach wszystkich wrócił do pełnego zdrowia, jakby nigdy dotąd nie chorował. Opowiadał o tym sam brat Jan wszystkim zainteresowanym i w razie potrzeby potwierdzał przysięgą. Poza braćmi wyżej wymienionymi była tam obecna niejaka Aleksja, towarzyszka Katarzyny i jej córka w Panu. Jestem głęboko przekonany, że ona także, jak tamta, przebywa w niebie. Niedługo żyła po jej śmierci. Wszyscy obecni byli w pełni przekonani, że śmierć Katarzyny rzeczywiście nastąpiła, szczególnie ci, którzy znają się na rzeczy, mężczyźni i kobiety, zbiegający się zwykle w takich przypadkach. Świadkami opisanych na początku rozdziału zachwytów i lewitacji ciała byli: niektóre siostry od Pokuty św. Dominika, Katarzyna, córka Thecci ze Sieny, która przez długi czas była jedyną towarzyszką, i jeśli mnie pamięć nie myli, Lisa, jej krewna, która jeszcze żyje, oraz wspomniana Aleksja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz