268. Jak możesz wywnioskować, miły czytelniku, z tego, co wyżej było powiedziane, wieczny Oblubieniec nie zaprzestawał tej mocy, którą złożył we wnętrzu swej Oblubienicy, ukazywać na zewnątrz przez akty oglądane oczyma, jako że nie można ognia chować w zanadrzu ani drzewo posadzone nad brzegiem rzeki nie może nie owocować w swoim czasie. Przeto moc Pana Jezusa, a raczej sam Pan Jezus ukrywający się w sercu Dziewicy, w różny sposób codziennie się ujawniał, nie tylko udzielając łaski z nieba wszystkim grzesznikom, o czym była mowa w siódmym rozdziale; nie tylko lecząc chore ciała czy nawet wskrzeszając martwe, o czym mówi rozdział ósmy, ale również nakazując podziemnym duchom, by opuściły opętanych. I tak, podległe jej były w imię Pana Jezusa siły niebieskie, ziemskie i podziemne. Byś o tym mógł się przekonać, przeczytaj uważnie to, co następuje.
269. Mieszkał w Sienie pewien mąż, nazywający się Michał Monaldu, notariusz. Często go widywałem, a to, co piszę, usłyszałem z jego ust. Gdy był już w podeszłym wieku, a miał żonę i dwie córki, postanowił za zgodą żony poświęcić się służbie Bożej, tak samo dwie córki dziewice oddać na służbę Panu Jezusowi. W tym celu udał się do żeńskiego klasztoru pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela w tymże mieście. Ofiarował tam siebie - i wszystko, co miał - Bogu i św. Janowi, a swoje córki przekazał siostrom. Sam zaś ze swoją żoną zamieszkał poza klasztorem, by zająć się z miłości Bożej materialnymi sprawami klasztoru. Po jakimś czasie zdarzyło się z Bożego wyroku, że jedna z córek, Laurencia, w wieku około ośmiu lat uległa opętaniu przez szatana. A ponieważ ten wróg odwieczny często i okrutnie ją zadręczał, cały klasztor na tym cierpiał. Dlatego też siostry, nie mogąc znieść dłużej jej obecności u siebie, prosiły ojca, aby ją z klasztoru zabrał. Kiedy opuściła klasztor, okazało się, że zły duch zaczął przez jej usta mówić po łacinie, a dziewczynka w ogóle łaciny nie znała. Odpowiadała mimo to w tym języku na głębokie i trudne kwestie, odsłaniała często czyjeś grzechy i tajemnice. Wszystko to świadczyło o tym, że przebywał w niej potępiony duch, który z dopuszczenia Bożego, z przyczyn ludziom nieznanych, męczył niewinną dziewczynkę.
270. Martwili się tym jej rodzice i bliscy i szukali zewsząd ratunku, by w jakiś sposób szatana z opętanej dziewczyny wyrzucić. Przywodzili ją do relikwii różnych, by dzięki ich cnotom i zasługom zły duch ją opuścił. Szczególną nadzieję pokładali w relikwiach brata Ambrożego z Zakonu Kaznodziejów, który od ponad stu lat jaśniał wieloma cudami, szczególnie zaś był pomocny w wypędzaniu duchów nieczystych. Szczególną moc miały tutaj jego kapa i szkaplerz, dotąd w całości przechowywane, czego sam byłem naocznym świadkiem. Przyprowadzono więc Laurencję do kościoła Braci Kaznodziejów, umieszczono ją na miejscu, gdzie spoczywał brat Ambroży, owinięto dziewczynę jego zakonną szatą i wzywano mocy Najwyższego, by przyszła z pomocą niewinnej opętanej. Jednakże jeszcze tym razem nie zostali wysłuchani, bo jak sądzę ani dziewczyna nie zgrzeszyła, ani jej rodzice, których znałem z ich chwalebnego życia, lecz sam
Pan zechciał, żeby ujawniła się tutaj chwała świętej Dziewicy. Dlatego też i sam Ambroży, chociaż przebywający w chwale, chciał, żeby cud przypisany był pielgrzymującej jeszcze Katarzynie, by ujawniła się wiernym jej chwała, zanim rozstanie się z ciałem. I cóż dalej? Poradzono rodzicom, by Laurencję przedstawili Katarzynie. Kiedy ona się o tym dowiedziała, rzekła: „Cóż za pomysł? To ja codziennie zadręczana jestem przez złe duchy, więc jak sobie dam radę z duchami obcymi?". Powiedziawszy to, ponieważ chciała uciec, a przez drzwi nie mogła, bo by ją wiedzieli czekający, wyszła przez dach i w ten sposób opuściła dom, tak by jej nie można było znaleźć. Jednakże widząc jej pokorę i ucieczkę przed ludzką chwałą, tym usilniej rodzice opętanej chcieli do niej dotrzeć i u niej znaleźć ratunek.
271. Mając utrudniony do niej dostęp, ponieważ zabroniła swoim towarzyszkom, by ją w tej sprawie nagabywać, zwrócili się rodzice do brata Tomasza, jej spowiednika, o którym wiedzieli, że Dziewica jest mu we wszystkim posłuszna. Opowiedzieli mu o swoim nieszczęściu i błagali, by wpłynął tak na nią, aby przyszła im z pomocą. On serdecznie im współczując, świadom jednak, że sam nie ma władzy, by dysponować jej mocą czynienia cudów, znając także dobrze jej pokorę, wpadł na taki pomysł: Przyszedł któregoś wieczora do domu Dziewicy, która jednak była nieobecna, zabrawszy ze sobą opętaną dziewczynkę. Powiedział obecnej w domu towarzyszce Katarzyny, żeby kiedy ona wróci, oznajmiła jej, że ja pod posłuszeństwem nakazuję jej, by pozwoliła tej dziewczynce w swym mieszkaniu przenocować do rana. Po niedługim czasie Katarzyna wróciła, ujrzała w swoim pokoju dziewczynkę, i kiedy stwierdziła, że jest opętana przez demona, zapytała towarzyszki: „Kto tę dziewczynkę tu sprowadził?". Kiedy ta powiedziała o poleceniu spowiednika, Katarzyna, czując się jakby zewsząd osaczona, uciekła się do zwykłego dla
siebie ratunku: do modlitwy. Kazała dziewczynce razem ze sobą na kolanach się modlić, i tak przepędziła na walce z szatanem całą noc. I cóż dalej? Zanim nadszedł dzień, demon, chociaż z oporem, ale ostatecznie ustąpił pokonany, i dziewczynka wróciła do normalnego stanu. Aleksja, towarzyszka Katarzyny, dała o tym znać bratu Tomaszowi. Wtedy on razem z rodzicami Laurencji i z nią samą udali się do świętej Dziewicy i ze łzami dziękowali wszechmogącemu Bogu i Katarzynie. Po czym zamierzali rodzice córkę zabrać do siebie, ale Dziewica Pańska z Bożego objawienia, czując, co może jej się w przyszłości przydarzyć, rzekła do nich: „Pozwólcie, niech ona jakiś czas będzie z nami, bo tak będzie lepiej dla jej duchowego dobra". Przyjęli to z wdzięcznością, zostawili córkę, a sami wrócili do siebie.
272. Święta Dziewica zaś, dając dziewczynce zbawienne napomnienia i ucząc częstej modlitwy zarówno słowem, jak i własnym przykładem, zabroniła jej pod żadnym pozorem udawać się do domu rodziców, dopóki oni sami jej do siebie nie zabiorą. Trzymała się tego zakazu i z dniem każdym postępowała w dobrem. Ponieważ dom, gdzie Katarzyna przebywała, nie był jej własnym domem, ale Aleksji, ten zaś znajdował się bardzo blisko w pobliżu jej domu, zdarzyło się, że w tych dniach razem z Aleksja przeniosły się do domu Katarzyny, Laurencja natomiast razem z posługującą dziewczyną została w domu Aleksji. Kiedy po zachodzie słońca zaczęło się ściemniać i noc nadchodziła, Katarzyna przywołała szybko swoją towarzyszkę, kazała jej wziąć płaszcz, ponieważ chciała z nią udać się do domu, gdzie została dziewczynka. Gdy ta odrzekła, że nie wypada, by o tej porze kobiety pokazywały się na ulicy, usłyszała w odpowiedzi: „Musimy iść, ponieważ piekielny wilk tę naszą owieczkę wyrwaną z jego paszczy znowu zaatakował". Wyszły więc obie z domu i kiedy dotarły do celu, zobaczyły Laurencję ogromnie na twarzy zmienioną, czerwoną i z wyrazem złości. Wtedy Dziewica rzekła: „Ty piekielny smoku, dlaczego odważyłeś się po raz drugi napadać na tę niewinną gałązkę? Ufam Panu Jezusowi Chrystusowi, Zbawicielowi i Oblubieńcowi mojemu, że tym razem będziesz tak wypędzony, że więcej już nie wrócisz". Powiedziawszy to, zabrała dziewczynkę do domowego ołtarzyka i po chwili wyprowadziła ją już całkiem uwolnioną od złych sił, polecając, by dano jej możliwość odpoczynku. Zaraz rano Katarzyna posłała po rodziców i kiedy przyszli, rzekła do nich: „Możecie już teraz zabrać waszą córkę do siebie, bo już nigdy coś podobnego jej nie spotka". Rzeczywistość aż do dzisiejszego dnia to potwierdza. Wróciła bowiem do klasztoru i do teraz trwa bez zarzutu w służbie Bożej, a ma już ponad siedemnaście lat.
273. Wszystko to przejąłem od brata Tomasza, następnie od Aleksji oraz Michała Monaldu, notariusza, ojca dziewczynki, który przez całe swoje życie żywił wielką cześć dla świętej Dziewicy jak do anioła Bożego, a w owym cudzie bez łez nie potrafił opowiadać. Starał się też jak najwięcej wiedzieć o nim, stąd też osobiście o nim rozmawiał z Dziewicą, zwłaszcza że ów demon zdawał się posiadać jakieś szczególne przywileje, że potrafił opierać się relikwiom i egzorcyzmom. Sama Dziewica mówiła, że ten niegodziwy duch był twardego karku, skoro mocowała się z nim aż do czwartej godziny nocą. W imię Zbawiciela nakazywała mu, by dziewczynkę opuścił, a on uparcie odmawiał. Po długiej walce, czując się zmuszonym do ustąpienia, rzekł: „Jeżeli z niej wyjdę, to wejdę w ciebie". Dziewica mu na to odpowiedziała: „Jeżeli na to da wyraźną zgodę, a ja wiem, że bez Jego pozwolenia ty nic nie możesz zrobić, to nie będę się broniła". Wtedy ów pyszny duch, ugodzony strzałą prawdziwej pokory, utracił prawie całkiem moc, jaką miał nad dziewczynką, powodował jednak, że mowa jej była bełkotliwa i miała gardło opuchnięte. Wtedy Katarzyna dotknęła ręką jej szyi, z głęboką wiarą uczyniła znak krzyża i przywróciła gardło do normalnego stanu. Poznałeś więc, czytelniku cud i sposób, w jaki się dokonał, a także jego świadków tam obecnych, od których o tym cudzie sam się dowiedziałem.
274. Pragnę jeszcze o innym cudownym wydarzeniu opowiedzieć, świadczącym dobitnie, że ta czcigodna Dziewica rzeczywiście otrzymała od Pana pełną moc wypędzania złych duchów. Tego cudu jednak nie byłem świadkiem, ponieważ zostałem wtedy przez nią wysłany do papieża Grzegorza XI w sprawach kościelnych. Dowiedziałem się jednak o nim od brata Sanctusa, pustelnika, od Aleksji, wspomnianej w poprzednim rozdziale i od innych jeszcze osób, które wtedy z nią były. Otóż powiedzieli mi, że kiedy święta Dziewica przebywała w pewnym zamku, zwanym Rocca, z pewną szlachetną damą panią Bianchina, wdową po Janie Angelinie di Salimbeni, gdzie i ja byłem kilka tygodni wcześniej, zdarzyło się, że pewna kobieta w tym zamku została opętana przez złośliwego wroga i była bardzo przez niego dręczona, tak że cały zamek był tym poruszony. Wtedy Pani Bianchina, ubolewając nad swoją podwładną, zwróciła się do Dziewicy z prośbą, by tej biednej przyszła z pomocą. Znając jednak jej pokorę, i w jaki wprowadzała ją kłopot, jeśli powie o opętaniu, po naradzie z bliskimi zdecydowała, by opętaną przyprowadzić do niej w obecności Dziewicy, by widok tej nieszczęśliwej kobiety wywołał u niej współczucie, i skłonił ją do uwolnienia opętanej od demona. Kiedy tę kobietę prowadzono, Katarzyna zajęta była łagodzeniem sporu między skłóconymi stronami, proponując, by się przenieść w inne miejsce, gdzie łatwiej będzie dojść do zgody. Kiedy zobaczyła, że prowadzą do niej opętaną, a nie mogła zejść im z oczu, odezwała się do owej pani Bianchiny: „Niech Bóg wam, pani, wybaczy, ale co wy wyprawiacie? Czy nie wiecie, że ja sama często jestem dręczona przez demony? Dlaczego innych dręczonych przyprowadzacie do mnie?". I zwracając się do opętanej, rzecze: „Byś, nieprzyjacielu nie przeszkodził dziełu pokoju, ułóż głowę na tym łonie, i czekaj na mnie, aż wrócę".
275. Na te słowa opętana kobieta ułożyła głowę bez żadnego sprzeciwu na łonie brata Sanctusa, pustelnika, o którym już wyżej była mowa, a o czym on sam mi opowiadał i że na niego wskazała święta Dziewica, zwracając się do opętanej kobiety. Dziewica Pańska tymczasem zajęła się dziełem jednania zwaśnionych. Natomiast szatan zaczął krzyczeć ustami kobiety: „Dlaczego mnie tu trzymacie? Ja się tu bardzo męczę. Błagam was, pozwólcie mi odejść, bo nie zniosę tej udręki" Odpowiedzieli obecni: „Dlaczego nie odchodzisz? Oto drzwi stoją otworem". Na to ów duch niecny rzekł: „Nie mogę, bo ta przeklętnica tu mnie przywiązała". Gdy zapytali, kogo ma na myśli, nie chciał wypowiedzieć jej imienia, mówił tylko: „Ta nieprzyjaciółka moja". Wtedy brat Sanctus zapytał: „Czy ta twoja nieprzyjaciółka jest wielka?". Odpowiedział: „Większa od kogokolwiek, kogo mam na świecie". Wtedy obecni chcąc, aby przestał krzyczeć, zawołali: „Zamilcz, Katarzyna już idzie". On zaś na to: „Jeszcze nie idzie, ale jest w miejscu" i tu wskazał, gdzie się Katarzyna znajduje. Kiedy go zapytano, co ona tam robi, odpowiedział: „Coś, co mi się bardzo nie podoba, a co jest jej zwyczajem". Powiedziawszy to, podniósł głos: „Czemu jestem tu uwięziony?". Nie mógł jednak usunąć głowy niewiasty z miejsca, w którym Dziewica Pańska kazała jej pozostawać. Po jakimś czasie zawołał: „Już wraca ta przeklęta". Obecni zapytali: „A gdzie jest?". Odpowiedział: „Już nie w tym miejscu, co przedtem, ale w innym". I po chwili zaczął określać miejsca na drodze, w których w danej chwili się znajdowała. Na końcu rzekł: „Oto już wchodzi do bramy domu", i rzeczywiście tak było. Kiedy weszła do pokoju, demon zaczął krzyczeć: „Czemu wy mnie tu trzymacie na uwięzi?". Na to Dziewica: „Wstań, nieszczęśniku, i szybko uchodź, opuść to stworzenie Pana Jezusa Chrystusa, i żebyś go już więcej nie zadręczał".
276. Na te słowa zły duch uszedł ze wszystkich części ciała tej kobiety, powodował jednak jeszcze bełkotliwe dźwięki w gardle i charczenia. Wtedy Dziewica przyłożyła rękę do jej gardła i uczyniwszy znak krzyża, doprowadziła ową kobietę już całkiem do normalnego stanu. Ponieważ jednak na skutek przeszłego opętania była mocno osłabiona, Katarzyna podtrzymywała ją własnymi ramionami, potem poleciła, by ją nakarmiono. Gdy to się stało, już pełna sił wróciła do domu. Wcześniej jeszcze, kiedy opuścił ją demon, a ona otworzyła oczy i widząc otaczających ją ludzi na zamku swojej pani, zapytała: „Kto mnie tu przyprowadził, kiedy tu przybyłam?". Kiedy jej powiedziano, że była nękana przez złego ducha, rzekła: „Nic sobie nie przypominam, czułam tylko, jakby całe moje ciało było połamane, a poszczególne członki były bite twardym kijem". Pokornie potem dziękowała swojej wybawicielce, na własnych nogach wróciła do domu, znajdowała się bowiem nie we własnym. Świadkami tego wydarzenia była wspomniana pani Bianchina, która jeszcze żyje, brat Sanctus, Aleksja i Franciszka, towarzyszki Katarzyny, również Lisa, jej krewna, także żyjąca, a ponadto więcej jak trzydzieści osób, kobiet i mężczyzn, świadków naocznych, których imion nie znam i dlatego ich nie podaję. Wiele jeszcze innych cudów uwolnienia od demonów dokonał Pan Jezus przez tę świętą Dziewicę, swoją Oblubienicę, które nie są spisane w tym rozdziale, te zaś, czytelniku, są zapisane, byś mógł się przekonać, jak wielki dar otrzymała z nieba Dziewica, o której mowa, uwolniona od złych duchów, a która walcząc mężnie, już tu na ziemi przeciwko ich knowaniom, odniosła nad nimi pełne zwycięstwo dzięki Chrystusowej łasce. I tak kończy się ten rozdział.
W: Rajmund z Kapui, Żywot... , dz. cyt., Poznań 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz