298. Ponieważ pierwszą regułą sprawiedliwości jest, by ci, którzy doskonale są posłuszni Bogu, byli Mu we wszystkim posłuszni, postanowiłem, drogi czytelniku, w tym rozdziale napisać o tym, jak ta Dziewica doskonale była posłuszna Stwórcy, z czego wynikało, że stworzenia były uległe na jej skinienie. Otóż, kiedy przebywała w Sienie, zanim miałem szczęście ją poznać, zdarzyło się, że pewna młoda wdowa imieniem Aleksja tak mocno przywiązała się do niej, że nie wyobrażała sobie, by mogła żyć bez niej. Z tej też przyczyny przyjęła habit, jaki tamta nosiła, i opuściwszy własny dom, zamieszkała w pobliżu jej domu, by tym łatwiej korzystać z jej towarzystwa. A i sama Katarzyna, by uniknąć kłopotów domowych, często przenosiła się do Aleksji, nieraz na całe tygodnie i miesiące. Zdarzyło się pewnego roku, że w Sienie zabrakło zboża. Większość ludzi zmuszona była zadowalać się ziarnem wysuszonym nadmiernie i skażonym, bo normalnego nie można było zdobyć za żadną cenę. Stąd i Aleksja musiała poprzestać na takim zbożu, jakie było, by nie być całkiem pozbawioną chleba. Ponieważ jednak nadszedł już czas żniw i na targowisku pojawiło się nowe i czyste zboże, Aleksja postanowiła resztki zepsutego zboża wyrzucać i żywić się nowym, które kupiła. Ponieważ jednak w tym czasie przebywała u niej Katarzyna, wyjawiła jej swój zamiar: „Matko moja, skoro Pan okazał nam miłosierdzie swoje i mamy już dobre ziarno, to ja to stare zdecydowałam się wyrzucić". Na to Dziewica odpowiedziała: „I ty chcesz wyrzucić to, co Bóg stworzył ludziom na pokarm? Jeżeli nie chcesz sama jeść z tego chleba, to daj to biednym, którzy chleba nie mają". Kiedy ta odpowiedziała, że nie miałaby sumienia dawać zepsutego ziarna ubogim, miała bowiem zamiar dać im dobre ziarno, i to szczodrze, Dziewica rzekła: „Przygotuj wodę i mąkę z tamtego ziarna, któreś chciała wyrzucić, chcę sama dla ubogich Jezusa Chrystusa chleb upiec". Tak rzekła i wszystko zostało przygotowane.
299. Katarzyna zagniotła ciasto i z małej ilości mąki uformowała szybko, ku zdumieniu Aleksji i jej służących, dużą liczbę chlebów, więcej, niż gdyby było cztery albo pięć razy tyle mąki. Podawała je Aleksji, a ta układała je na stole. I wcale nie było czuć tego nieprzyjemnego zapachu, co dawniej. Potem te chleby włożono do pieca i po upieczeniu dano do spożycia. Ci, którzy go skosztowali, powiedzieli, że nigdy nie jedli tak smacznego chleba. Świadkiem tego był brat Tomasz, spowiednik Dziewicy, który przybył z paroma braćmi. Ci, zbadawszy całą rzecz, wyrazili najwyższe zdumienie co do ilości i jakości tego chleba. Ale do tych dwu cudów doszedł jeszcze i trzeci. Na polecenie bowiem Dziewicy obdzielono tymi chlebami, i to obficie, ubogich, a także braci. A korzystano tylko z tego chleba, i zawsze jeszcze wiele zostawało. I cóż mam więcej powiedzieć? Pan przez swą Oblubienicę dokonał trzech cudów, pozbawił mąkę przykrego zapachu, sprawił, że sporządzone z niej ciasto urosło wielokrotnie, i pomnożył chleby do tego stopnia, że przez wiele tygodni można było z nich korzystać. Ci, którzy byli tego wszystkiego świadomi, przechowali sobie kawałki tego chleba jako relikwie, mimo że od tego czasu minęło już około dwudziestu pięciu lat.
300. Ale i ja sam, gdy ona jeszcze żyła, powodowany ciekawością, zapytałem ją osobiście o ten cud. Tak mi o nim opowiedziała: „Zależało mi na tym, by nie zmarnował się dar Boży, a do tego doszło współczucie wobec ubogich, dlatego z zapałem wzięłam naczynie z mąką, wkrótce pojawiła się Matka Najświętsza w otoczeniu świętych i aniołów i nakazała mi, bym uczyniła to, co zamierzyłam. A była taka łaskawa i miłosierna, że zaczęła ze mną formować chleby, które mocą jej świętych rąk poczęły się szybko mnożyć. Ona sama mi te chleby podawała, a ja dawałam je Aleksji i jej służącej". Wtedy odezwałem się: „Nic dziwnego, moja Matko, że te chleby miały taki wyborny smak, skoro wyszły spod rąk tej Królowej, w której najświętszym ciele ukształtowany został przez Trójcę Świętą ten Chleb, który z nieba zstąpił i daje życie wszystkim wierzącym". Przekonaj się więc czytelniku, jakimi względami musiała się cieszyć u Boga ta Dziewica,
skoro zechciała jej pomagać Królowa niebios, i sporządzać chleb dla synów. Dała nam w ten sposób Rodzicielka Słowa Bożego do zrozumienia, że przez ową Dziewicę zamierza podawać nam chleb duchowy słowa zbawienia, skoro dała nam chleb cielesny taki wyborny. Stąd też i my wszyscy z Bożego natchnienia nazywaliśmy ją Matką, bo istotnie matką była, skoro stale i nie bez zmartwień i niepokojów rodziła nas w łonie swojej duszy, „aż Chrystus w nas się ukształtuje" (zob. Ga 4,19), i chlebem pożytecznym nauki nas ciągle karmiła.
301. Ponieważ zaczęliśmy mówić o rozmnożeniu chleba, więc żeby być w temacie, odstąpię od porządku czasowego i przejdę do wydarzenia, które miało miejsce pod koniec jej życia. Żyją jeszcze dwie siostry od Pokuty św. Dominika, przebywające obecnie w Rzymie, z których jedna nazywa się Lisa, żona rodzonego brata Katarzyny, a druga Joanna z przydomkiem di Capo, obie Sienenki. Przebywały one z Katarzyną, kiedy ta z polecenia Urbana VI przybyła do Rzymu i mieszkała w dzielnicy Colonna, razem z liczną gromadą duchowych synów i córek, których zrodziła dla Chrystusa i karmiła świętym przykładem. Przyszli oni za nią, choć mimo jej woli, z różnych stron Toskanii. Jedni w celach pielgrzymkowych, by nawiedzić groby świętych, inni by uzyskać od najwyższego Pasterza łaski duchowe, a wszyscy przede wszystkim, by cieszyć się towarzystwem Katarzyny i smakować jej duchowy pokarm. Dołącza się do tego inna jeszcze okazja. Otóż Ojciec Święty na jej prośbę ściągnął do Rzymu wiele sług Bożych, których ona z hojną gościnnością przyjęła do siebie. A chociaż nie posiadała własnego miejsca, „ani złota i srebra w trzosach swoich" (Mt 10,9), a pożywienie dla siebie i swego otoczenia zdobywała z jałmużny, to jednak potrafiła nawet stu gości przyjąć u siebie i wyżywić, ponieważ jej serce pokładało ufność w Bogu, i nie wątpiła, że potrzebom wszystkich przybyszów zaradzi Opatrzność Boża. Tak więc w tym czasie przebywało u niej co najmniej siedemnastu mężczyzn i osiem kobiet, a ich liczba wzrastała do trzydziestu, a nawet czterdziestu. Święta Dziewica ustaliła, że każda z kobiet przez tydzień będzie się zajmowała sprawami gospodarczymi, by inni mogli zająć się sprawami Bożymi, nawiedzeniem miejsc świętych, dla których przybyli do Rzymu.
302. Zdarzyło się w tym czasie, że swoją tygodniową służbę sprawowała wspomniana Joanna di Capo. Ponieważ zaś chleb, którym żywiło się całe to towarzystwo, pochodził z codziennego kwestowania, Katarzyna poleciła, aby każda z kobiet, która ma swój tydzień, gdyby miało zabraknąć chleba, dawała jej znać dzień wcześniej. Zdarzyło się jednak z Bożego dopuszczenia, że raz owa Joanna o tym zapomniała. Wszyscy zebrali się na obiad i okazało się, że chleba jest nie więcej, jak dla czterech osób. Joanna, ze wstydem i smutkiem wyznała Dziewicy swoją winę. Na to ona: „Niech ci Bóg wybaczy, siostro, żeś nas do takiej biedy doprowadziła. Cała nasza rodzina jest głodna, a pora późna. Skąd teraz weźniemy chleb?". Kiedy Joanna głośno się oskarżyła i wyznała, że zasłużyła na karę, Katarzyna rzekła: „Powiedz wszystkim, niech zasiądą do stołu". Kiedy ta odpowiedziała, że chleba jest bardzo mało i nie wystarczy, by każdy choćby maleńki kawałek otrzymał, Dziewica rzekła: „Powiedz im, niech od tego zaczną, a o resztę Pan Bóg się zatroszczy". Powiedziawszy to, oddała się modlitwie.
303. Joanna spełniła polecenie, dzieląc chleb po odrobinie między wszystkich. A ci, chociaż w większości przywykli do postu, czuli niedosyt i tym chciwiej jedli to, co mieli, świadomi, że posiłek szybko się wyczerpie. I cóż dalej? Chleb, chociaż na początku było go tak mało, wcale się nie kończył. Każdy nim się nasycił do woli i wciąż jeszcze pozostawał na stole. Nie dziwota, sprawił to ten, który pięcioma chlebami nakarmił pięć tysięcy ludzi. Wszyscy się dziwili, popadali w zdumienie. Pytano, co porabia Dziewica? Odpowiedź była: „gorąco się modli". A tych szesnastu wyciągnęło jeden wniosek: „Ta modlitwa dała nam chleb z nieba. Oto wszyscy najedliśmy się do syta, a ta odrobina chleba przyniesiona nie tylko się nie pomniejszyła, ale przeciwnie - wzrosła". Po obiedzie tyle jeszcze chleba zostało, że wystarczyło go dla wszystkich sióstr, jakie były w domu, a także z polecenia Dziewicy poczyniono dla ubogich hojne jałmużny. O podobnym cudzie, którego były świadkami, opowiadają Lisa i wspomniana Joanna. Miał on miejsce w tym samym roku i w tym samym domu w czasie Wielkiego Postu. Miała wtedy swój tydzień niejaka Franciszka, dawniejsza siostra od Pokuty św. Dominika, nierozłącznie związana z Katarzyną, i jak mogę wierzyć, dziś przebywająca z nią w niebie.
304. Nie mogę jednak przemilczeć jednego cudu, który wydarzył się w mojej obecności, gdy święta Dziewica odeszła do nieba, a którego świadkami byli wszyscy bracia, którzy naówczas przebywali w konwencie sieneńskim. Byłem w tym konwencie przed pięciu laty, za radą lekarzy korzystałem z naturalnych kąpielisk w sąsiedztwie, i na prośbę duchowych synów i córek Katarzyny przystąpiłem do pisania jej żywotu. To mi przypomniało, że jej święta głowa przeniesiona tutaj z Rzymu prowizorycznie, na miarę moich możliwości, przechowywana nie miała jeszcze relikwiarza, i nie było uroczystego jej przyjęcia, gdy tymczasem nawet pogrzeby ludzi świeckich, kiedy odbywa się przewiezienie zwłok z jednego do drugiego miejsca, odbywają się przy udziale ludu i kleru, przy zapalonych świecach i uroczystych modłach. Pomyślałem więc sobie, zresztą nie tylko ja, że będzie dobrze, jeśli któregoś dnia przyjmiemy uroczyście z odpowiednimi śpiewami tę cenną relikwię, oczywiście jeszcze nie w sposób przewidziany przez liturgię - tego nie wolno robić, dopóki Katarzyna nie będzie wpisana do Katalogu Świętych. Uroczystość odbyła się pewnego ranka. Bracia, lud wierny, a szczególnie jej duchowi synowie i córki byli bardzo uradowani. Potem zaprosiłem ostatnich na posiłek do refektarza, obiecując, że będzie specjalnie przygotowana potrawa.
305. Po odmówieniu modlitwy chórowej, gdy nadeszła godzina posiłku, brat, który miał pieczę nad spiżarnią, udał się do przeora i ze smutkiem oznajmił, że nie ma chleba. Starczyłoby go tylko dla połowy braci, a cóż powiedzieć o gościach, których było około dwudziestu. Usłyszawszy to, przeor sam poszedł to sprawdzić. Przekonawszy się, że tak jest rzeczywiście, wysłał brata Tomasza, pierwszego spowiednika Dziewicy, z paroma braćmi do domów zaprzyjaźnionych z klasztorem, by tam poprosili o chleb. Ci jednak długo nie wracali. Wtedy przeor polecił przynieść ten chleb, który był w spiżarni. A brat Tomasz z braćmi ciągle nie wracał. Wszyscy zasiedli w refektarzu i rozpoczęli posiłek z tą małą ilością chleba. I cóż dalej? W spiżarni, w refektarzu, wszędzie było dosyć chleba, rozmnożonego w sposób cudowny dzięki zasługom świętej Dziewicy, tak że nawet dużo pozostało. Wrócili wreszcie tamci bracia, ale powiedziano im, że już teraz chleba nie potrzeba, nich zostawią na później, Pan sam się o chleb zatroszczył, i to w obfitości.
Kiedy po posiłku miałem do braci przemowę na temat Katarzyny, przyszedł przeor z paroma braćmi i publicznie opowiedział o cudzie. Po czym ja, zwracając się do obecnych, rzekłem: „Nie chciała święta Dziewica w dniu swojej uroczystości pozbawić nas cudu, co gdy żyła, było dla niej czymś zwyczajnym, nieraz bowiem, kiedy przebywała z nami, tego rodzaju cudu dokonywała. I chcąc pokazać, że ta nasza dzisiejsza uroczystość jest jej miła, i że nadal z nami przebywa, dokonała tego, czego byliśmy świadkami. Składajmy więc Bogu dzięki!" Przyszło mi wtedy na myśl, że skoro św. Dominik za swego życia dokonywał cudów nad chlebem, to godziło się, by jego doskonała córka i w tym była do niego podobna.
306. Poza tym, o czym wyżej była mowa, Pan dokonywał przez swoją Oblubienicę wiele cudów wobec przedmiotów nierozumnych, kwiatów, w których Dziewica była rozmiłowana, zagubionych czy zepsutych przedmiotów i mnóstwa innych, o czym za dużo byłoby mówić. Nie mogę jednak pominąć jednego cudu, którego nie tylko ja byłem świadkiem, ale około dwudziestu osób, ludzi poważnych, zresztą cała Piza o tym mówiła. Jak już było opowiedziane w poprzednim rozdziale, Dziewica przebywała w Pizie w roku 1475. Zamieszkała wraz ze swoją towarzyszką w domu niejakiego Gerarda Buonoconti. Pewnego dnia w wyniku nadzwyczajnej ekstazy jej ciało tak osłabło, że zdawało się nam, iż życie zakończy. Lękając się, by nas tak szybko nie opuściła, szukałem sposobu, by wzmocnić jej ciało. Do mięsa czuła wstręt, nie używała także jaj i wina, nie było więc możliwe, by jej to podawać. Środków wzmacniających także by nie przyjęła. Prosiłem ją więc, by przynajmniej do zimnej wody, którą piła, pozwoliła włożyć trochę cukru. Natychmiast odpowiedziała: „Chcecie jeszcze tę trochę życia, jakie pozostało w moim ciele, do końca zagasić. Wszystko, co słodkie, jest dla mnie zabójcze".
307. Zaczęliśmy wtedy ze wspomnianym Gerardem przemyśliwać, jakiego by użyć sposobu w tym przypadku. Wtedy przyszło mi na myśl to, co nieraz widziałem, że przy różnego typu słabościach stosuje się kąpiele lub smarowania winem o nazwie vernaccia, i okazuje się to skuteczne. Powiedziałem więc Gerardowi: „Skoro nie możemy zastosować leku od wewnątrz, zastosujemy lek od zewnątrz". Słysząc to, odpowiedział: „Mam jednego sąsiada, który powinien mieć u siebie to wino. Zaraz kogoś do niego poślę, a wiem, że mi nie odmówi". Poszedł sługa, opowiedział o dolegliwości Katarzyny i prosił w imieniu Gerarda o dzbanek tego wina. Sąsiad, którego imienia nie pamiętam, odpowiedział: „Bardzo chętnie, mój drogi, spełniłbym twoją prośbę i dałbym nawet cały zapas wina, ale od trzech miesięcy beczułka jest pusta. Nie mam ani kropli, nad czym bardzo boleję. Lecz żebyś dla mojego przyjaciela był naocznym świadkiem, to chodź i zobacz". Zaprowadził go, choć bez jego chęci, do piwnicy, pokazał mu ową beczułkę, która przez zewnętrzne znaki wskazywała, że jest pusta. Ale dla większej pewności włożył do wewnątrz patyk, by się upewnić, że tam nic nie ma. Ale oto w tej chwili wino trysnęło i to bardzo obficie, zalewając ziemię. Zdumiał się na ten widok, zwołał członków rodziny i pytał, czy ktoś wie, skąd by się tu wzięło wino, ale każdy potwierdzał tylko, że od trzech miesięcy wina tu nie było i nie jest możliwe, by ktoś tu wino wlewał.
308. Rozniosła się wieść o tym pośród sąsiadów i nikt nie miał wątpliwości, że to był cud. Służący z radością przyniósł nam cały dzban wina, opowiadając o całym wydarzeniu. A wszyscy duchowi synowie świętej Dziewicy radowali się w Panu i zanosili dzięki Oblubieńcowi Dziewicy, który to dla niej uczynił takie dziwy. Ale i całe miasto obiegła wiadomość o tym, tak że kiedy po paru dniach Katarzyna wróciła do zdrowia i udała się do przybyłego do miasta patriarchy, nuncjusza apostolskiego, rzemieślnicy opuszczali swoje warsztaty, by ją zobaczyć, mówiąc przy tym: „Kimże jest ta, która sama nie pijąc wina, potrafiła cudownie winem napełnić całą beczkę?". Natomiast ona, odczuwając boleśnie to zainteresowanie jej osobą, jak mi to sama wyznała, znalazła sobie ucieczkę w modlitwie: „Dlaczego Panie, mnie biedną służebnicę Twoją, dotknąłeś taką udręką serca, że stałam się dla wszystkich przedmiotem niezdrowej ciekawości? Wszyscy inni słudzy Twoi żyją sobie spokojnie pośród ludzi, poza mną jedyną. Któż to prosił Ciebie o wino? Ja z natchnienia Twej łaski od dawna odmówiłam memu ciału picia wina. A teraz z powodu wina wystawiona zostałam na pośmiewisko ludzkie. Dla niezmierzonego miłosierdzia Twego, błagam łaskawość Twoją, byś to wino unicestwił, tak by ustał rozgłos z jego powodu". I cóż dalej? Wysłuchał Pan jej wołania i nie mogąc znieść jej narzekań, do pierwszego cudu dodał drugi, według mego sądu jeszcze większy. Bo skoro próżna beczka w swojej większej części wypełniła się cudownym winem i liczni obywatele miasta z czystej pobożności je pili, i z tego powodu wina nie ubywało, to teraz nagle ono zamieniło się w mętną ciecz i to, co było podwójnie przyjemne, teraz stało się niemożliwe do picia z powodu mnóstwa szumowin. I tak Pan uciszył rozgłos wokół tej beczki wina. Ci, co przychodzili, żeby się go napić, już teraz wstydzili się na ten temat mówić. Wstydziliśmy się i my, jej duchowi synowie, ona natomiast była rozradowana i dziękowała swojemu Oblubieńcowi, że ją wyzwolił od ludzkich pochwał.
309. Teraz, czytelniku, zatrzymaj się i rozważ przedziwne dzieła Boże, których „nie zna człowiek nierozumny i głupiec ich nie pojmie" (zob. Ps 91,7). Bez modlitwy tej Dziewicy, a nawet jej świadomości, dokonał Pan tak jawnego i wielkiego cudu, a potem na jej prośbę to, co uczynił, unicestwił. Dlaczego tak? Jaki był cel tych dwu przeciwnych sobie działań? Może ten, żeby oszczercy mogli wtedy powiedzieć, czy choćby między sobą szeptać, że ten pierwszy cud pochodził z iluzji wroga, co potem się ujawniło przez zepsucie tego wina? Ale jeśli nawet to byłaby prawda, to i tak ci oszczercy nie będą mieli nic do zarzucenia Katarzynie. O pierwszym przypadku nic ona nie wiedziała. Stało się to poza jej obecnością. Jeśli więc była tam iluzja, to nie z jej winy czy jakiegoś współdziałania z jej strony. A jeśli Pan potem na jej prośbę zdemaskował całą rzecz, to było to znakiem Jego życzliwości i miłości, Bóg bowiem nie pozwolił naśmiewać się ze swojej Oblubienicy. Cokolwiek więc wymyśliłby ów oszczerca, zmuszony będzie ostatecznie potwierdzić świętość tej Dziewicy. My jednak, strzegąc się oszczerstw tych faryzeuszy, uwłaczających oczywistym cudom Pana Jezusa, starajmy się raczej okazać większą chwałę naszemu Stwórcy, badając Jego wyroki i przykazania, które są głębsze niż można to wyrazić. Chciał więc, tak mi się wydaje, pokazać, jak miłuje swoją Oblubienicę, skoro dokonał cudu, którego ona nie była świadoma, tak że mogła wobec ludzi powtórzyć słowa swojego Oblubieńca: „Głos ten rozległ się nie ze względu na Mnie, ale ze względu na was" (J 12,30), to znaczy nie mnie, ale wam chciał Pan pokazać, jak mnie miłuje. Ja, by o tym wiedzieć, nie potrzebuję żadnego cudu, natomiast wam jest
to potrzebne, by widząc Boży znak, tym gorliwiej troszczyć się o swoje zbawienie. Ja zaś dopóki jestem na tym świecie, ciągle się lękam, by wielkość darów, objawień i cudów nie wynosiła mnie, dlatego prosiłam Pana, by zabrał mi całą tę chwałę, i Pan nie wzgardził moimi modlitwami, przychodząc w pomoc wam i mnie: wam w cudzie pierwszym, mnie w drugim.
310. Jeżeli ktoś upierałby się, że przez ten drugi cud pierwszy został unicestwiony, niech powie, skąd wziął się ten płyn i to tak zmętniały w beczce całkowicie pustej. Kto to sprawił? Jeśli to się stało z rozkazu wszechmogącego Boga, poczytać to należy ku Jego chwale. Jeżeli zaś to dzieło Boże przypiszą Belialowi jego naśladowcy, to ponieważ były tam dwa cuda, jeden bez wiedzy Katarzyny, a drugi na jej prośbę, o żaden z nich jej Oskarżyciel obwiniać jej nie może, ponieważ w pierwszym nie była czynna, a w drugim otrzymała to, o co prosiła. Dla mnie jednak jest oczywiste, że w tym pierwszym cudzie Pan chciał pokazać, jak Katarzyna jest Mu miłą, zaś w drugim, jak doskonale jest Mu poddana przez głęboką pokorę. W pierwszym dał nam tytuł do jej czci, a w drugim do jej naśladowania. W pierwszym wskazał, jak wielką była obdarzona łaską, a w drugim jak wielką kierowała się mądrością. Gdzie bowiem pokora, tam i mądrość. Jeżeli bowiem św. Grzegorz uważa cnotę cierpliwości za więcej wartą od znaków i cudów, jak pisze w pierwszej księdze Dialogu, to któż nie przyzna, że cnota pokory, bez której nie ma mądrości, a która była przyczyną drugiego cudu, poprzedni cud bez porównania przekracza. Niestety, człowiek cielesny nie może tych rzeczy pojąć, i nie dziw, skoro, jak mówi Apostoł: „Dążność ciała jest wroga Bogu, nie podporządkowuje się bowiem Prawu Bożemu, ani nawet nie jest do tego zdolna" (Rz 8,7). Gdybyśmy jednak chcieli inne jeszcze cuda opisywać, jakie Pan przez swoją Oblubienicę spełnił na przedmiotach nieożywionych, trzeba by na to poświęcić całe księgi. Biorąc zaś pod uwagę znużenie czytelników, kończę ten rozdział.
W: Rajmund z Kapui, Żywot..., dz. cyt., Poznań 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz