330. Oto głos starej Synagogi, podziwiającej z niemałym zdumieniem, jak kroczy Kościół święty, albo dusza poślubiona Chrystusowi Panu: „Kim jest ta, co się wyłania z pustyni, wsparta na Oblubieńcu swoim?" (Pnp 8,5). Jeżeli główną myśl zawartą w tym zdaniu odniesiemy do naszego ostatniego tematu, to się jasno okaże, że te poprzednie dwie części były przygotowaniem owocu, były ukazaniem, jaki będzie doskonały koniec. To zaś, co ma dobry koniec, samo w sobie jest dobrem, jak to mówi Pan: po dobrych owocach poznaje się dobre drzewa. Między owocami zaś ten, który jest ostatni, zajmuje pierwsze miejsce, to bowiem, co w działaniu jest ostatnie, w zamierzeniu jest pierwsze. Z tego, co było wyżej powiedziane, każdy myślący człowiek wyciągnie wniosek, że ta trzecia część, zawierająca koniec życia czcigodnej Dziewicy, będzie ukoronowaniem dwu części poprzednich. Przytoczone słowa pozwalają nam dojrzeć w tej Dziewicy szczególne nagromadzenie i to w stopniu wyjątkowym tego, o czym mowa. Stąd pytanie: „Kim jest ta?". A kiedy czytamy słowa: „co się wyłania z pustyni, opływająca w rozkosze", widzimy ją lżejszą od lotu pszczół dzięki duchowej obfitości. I wreszcie, kiedy jest „wsparta na Oblubieńcu swoim" (Pnp 8,5), to mowa o zjednoczeniu z Panem przez wieczystą miłość.
331. To pierwsze widoczne jest w pierwszej części, gdzie jest mowa o tym, jak wyjątkowymi łaskami Pan ją ubogacił, zarówno w dzieciństwie, w młodości, a szczególnie kiedy była duchowo zaślubiona z Panem, o czym jest mowa w ostatnim rozdziale pierwszej części. To drugie opowiedziane jest w drugiej części, gdzie jest mowa o heroiczności jej cnót i ich aktów. Widać z tego jasno, jak dzięki Bożej łasce zdecydowała w swoim sercu, pełnym miłości, zanim dojdzie do kresu życia, już tutaj otrzymać nagrodę za swój bieg możliwie najszybszy. Sam byłem często świadkiem, jak rezygnowała z koniecznych zajęć, także użytecznych dla dusz, by niejako przyśpieszyć bieg w drodze do najwyższej mety. Nie wyda się więc dziwne, że przyczyną jej śmierci był ten ogień, który stale gorzał, i rwał się ku górze. To był ten ogień, jaki Zbawiciel spuścił na ziemię, i pragnął, aby stale płonął. Jasno stąd wynika, o czym szerzej mówiłem w szóstym rozdziale drugiej części, że na skutek jej gwałtownej miłości, jej serce się rozpękło i dusza oddzieliła się od ciała, o czym podobnym nie pamiętam, żebym gdzieś czytał. Trzecie, jako wypływające z dwóch poprzednich ukazane będzie w trzeciej części, gdzie będzie mowa, jak Oblubienica upodobniona do swego Oblubieńca i z Nim zjednoczona, oparta na Nim na trwałe, w chwalebnym zwycięstwie z tego grzesznego świata radosna przechodzi do nieba. Chociaż oczom głupich zdało się, że pomarła, i zmysłowy człowiek nie pojmuje jej chwały, ona jednak trwa w pokoju razem ze swoim Oblubieńcem, którego umiłowała całym sercem, objawiła Go w znakach i cudach, i chwalebnie została przyjęta do nieba. Wszystko to niżej będzie opisane.
332. Dowiedz się, dobry czytelniku, że kiedy ta święta Dziewica z polecenia papieża Grzegorza X udała się do Florencji, która wtedy uparcie sprzeniewierzała się Kościołowi, ażeby doprowadzić do pokoju między pasterzem i owcami, doznała w tym czasie wielu prześladowań. Doszło do tego, że jakiś sprzymierzeniec szatana usiłował ją zasztyletować i tylko moc Boża ją ocaliła. Mimo to pozostała na miejscu aż do śmierci papieża Grzegorza, kiedy to jego następca Urban VI doprowadził do zgody z Florentczykami. Kiedy już nastał pokój, wróciła do siebie i tam pod natchnieniem Ducha Świętego zajęła się dyktowaniem Dialogu w swoim rodzimym dialekcie. Użyła do tego swoich pisarzy, którzy zazwyczaj pisali jej listy, wysyłane w różne strony. Czuwali oni i w momentach, kiedy Katarzyna popadała w ekstazę i dyktowała, oni skrzętnie notowali jej słowa. W ten sposób powstała książka pełna wielkich i wartościowych myśli, objawionych przez Boga. W tym dyktowaniu to było przedziwne i godne podziwu, że działo się ono w stanie zawieszenia zmysłów, bo ani oczy nie widziały, ani uszy nie słyszały, nos nie czuł zapachu, podniebienie nie doznawało smaku, a nawet dotyk był zawieszony na czas ekstazy. Mimo to za Bożym działaniem w takim stanie podyktowała całą książkę. Daje nam to do zrozumienia, że ta książka nie jest owocem sił naturalnych, lecz powstała z natchnienia samego Ducha Świętego. Nie wątpię, że każdy myślący czytelnik tej książki będzie miał o niej takie samo zdanie.
333. Kiedy to działo się w Sienie, papież Urban VI - który zetknął się z Katarzyną w Awinionie, kiedy tam przebywał jako arcybiskup i nabrał wielkiego mniemania ojej świętości, tak z jej wypowiedzi, jak i czynów - polecił mi, wiedząc, że jestem jej spowiednikiem, napisać do niej, by przybyła do Rzymu do Jego Świątobliwości, co też szybko załatwiłem. Jednakże ona sama, osoba pełna rozwagi, tak mi odpowiedziała: „Ojcze, wielu z naszych obywateli, i spośród ich żon, a także z naszych sióstr z powodu licznych, jak im się wydaje, moich podróży doznaje niemałego zgorszenia, twierdząc, że nie wypada, ażeby młoda zakonnica tak często jeździła. Jakkolwiek ja nie czuję się tu winną, ponieważ czynię to z posłuszeństwa Bogu i Jego Wikariuszowi, i dla zbawienia dusz, to jednak, by nie być dla nich powodem zgorszenia nie mam zamiaru stąd się ruszać. Jednakże jeśli Chrystusowy Wikariusz chce koniecznie, żebym przybyła, to niech się dzieje jego wola, nie moja. A jeśli tak, to proszę, by wyraził swą wolę na piśmie, by ci, co się gorszą, widzieli jasno, że nie z mojego wyboru tę podróż podejmuję". Po takiej jej odpowiedzi udałem się do Najwyższego Pasterza i wszystko mu powiedziałem. Polecił on wtedy pod nakazem świętego posłuszeństwa, by Katarzyna przybyła do niego. Otrzymawszy nakaz, udała się pośpiesznie do Rzymu z niemałym orszakiem kobiet i mężczyzn. Przybyłoby ich jeszcze więcej, gdyby im nie zabroniła. Ci, którzy przybyli, zdali się w swoim dobrowolnym ubóstwie całkowicie na Bożą Opatrzność, woląc razem ze św. Dziewicą podróżować i żebrać, niż obfitować w swoich własnych domach, ale być pozbawionymi słodkiego i owocnego obcowania z Katarzyną.
334. Najwyższy Pasterz na jej widok ucieszył się i chciał, żeby wobec kardynałów, którzy tam wtedy byli, wygłosiła przemowę w związku ze schizmą, która zagrażała. Doskonale się z tego wywiązała, poruszając ich serca do wytrwałości i odwołując się do Bożej Opatrzności, która zawsze przychodzi z pomocą zwłaszcza wtedy, kiedy Kościół jest w zagrożeniu. W zakończeniu wezwała, by wobec poczynającej się schizmy nie dali się zastraszyć, ale czynili to, co Bóg każe i nikogo się nie bali. Kiedy skończyła mówić, papież uśmiechnięty nawiązał do jej słów, streszczając całą wypowiedź, i tak rzekł do kardynałów: „Bracia, jakżeż godni nagany jesteśmy w oczach Bożych, kiedy drżymy ze strachu, a ta kobietka nas zawstydza. Mówię »kobietka« nie dla lekceważenia jej płci, ale dla podkreślenia jej kruchości i dla naszego zbudowania. Ona z natury powinna się lękać, nawet wtedy, gdybyśmy sami czuli się bezpieczni, a tymczasem my doznajemy strachu, a ona nic się nie boi, i jeszcze nas umacnia. Powinniśmy się wstydzić". I dodał: „Czegóż ma się lękać Wikariusz Jezusa Chrystusa, choćby nawet cały świat stanął mu naprzeciw? Chrystus jest potężniejszy od całego świata i jest niemożliwe, by opuścił swój święty Kościół". Takimi to i innymi jeszcze słowami Najwyższy Pasterz podtrzymywał na duchu siebie i swoich braci, a świętą Dziewicę polecał Panu i wyrażał jej wielką wdzięczność, udzielając od siebie i swego otoczenia obfitych łask Bożych.
335. Po upływie paru dni przyszło papieżowi na myśl, by wysłać Katarzynę do Joanny, królowej Sycylii, która za podpuszczeniem szatana otwarcie występowała przeciwko Kościołowi i wyraźnie sprzyjała schizmie i schizmatykom. Dał jej za towarzyszkę inną Katarzynę, córkę Brygidy Szwedzkiej, która to Brygida właśnie w tych dniach została wpisana do Katalogu Świętych przez papieża Bonifacego IX. Chodziło papieżowi o to, by obie Katarzyny, znane owej królowej, odciągnęły ją od jej błędu. Święta Dziewica z radością przyjęła tę propozycję, natomiast Katarzyna Szwedzka w żaden sposób nie dała się do tego nakłonić, wyraźnie mi to powiedziała. Ja sam, przyznaję się tu do mojej słabości, słabej wiary, miałem także poważne wątpliwości co do powodzenia papieskiego zamiaru. Pomyślałem sobie, że obie te dziewice nie są dość znane, a najmniejsza plama, choćby pozorna, nadmiernie je obciąży. Ta zaś, do której miałyby być posłane, mogłaby za namową wspólników szatana, których miała wielu, zorganizować na nie zasadzkę, by do niej nie dotarły. I tak nasz zamiar byłby udaremniony, a same dziewice ściągnęłyby na siebie kompromitację. Te moje wątpliwości przedstawiłem papieżowi, który wysłuchawszy mnie, zastanowił się przez chwilę i powiedział: „Słusznie mówisz, lepiej będzie, jeśli nie pojadą". Kiedy doniosłem o tym Dziewicy, a leżała wtedy słaba w łóżku, powiedziała wtedy do mnie głośno: „Gdyby w ten sposób myślała Agnieszka albo Małgorzata czy inne święte Dziewice, nigdy by nie otrzymały męczeńskiej Korony. Czy my nie mamy Oblubieńca, który potrafi nas wyrwać z rąk niegodziwców i pośród sprośnego tłumu ludzi ocalić nasze dziewictwo? Czcze są wasze myśli i pochodzą z małej wiary, a nie z prawdziwej roztropności". Wtedy ja, chociaż wewnątrz doznałem wstydu na skutek mojej małoduszności, to jednak ucieszyłem się jej doskonałością, podziwiając jej mocną i niezachwianą wiarę. Papież zaś, chociaż zdecydował, że owe Dziewice nie muszą jechać, to jednak na ten temat milczał. Myślałem o tym, by każdy, kto to będzie czytał, miał pojęcie, na jaki szczyt doskonałości wstąpiła owa Dziewica.
336. Tymczasem wydało się właściwe Najwyższemu Pasterzowi wysłać mnie do Galii, do Karola, króla Francji, bym go odwiódł od schizmy, ku której zaczynał się skłaniać. Zakrawało to jednak na trud daremny, bo jego serce jak u faraona stawało się coraz bardziej zatwardziałe. W każdym razie porozumiałem się z Katarzyną, która, mimo że z niechęcią przyjęła do wiadomości konieczność rozłąki ze mną, to jednak stanowczo radziła, bym spełnił życzenie papieża. Powiedziała mi między innymi: „Nie miej, ojcze, żadnej wątpliwości, że on jest prawdziwym Wikariuszem Chrystusa, cokolwiek by mówili schizmatycy oszczercy, i ja chcę, żebyście wykładali i bronili tej prawdy, bo ona jest prawdą katolickiej wiary". To jej przekonanie, chociaż ono było także moim, jeszcze bardziej utwierdziło mnie w zamiarze walki ze schizmatykami, którzy tej prawdy nie uznawali, i dotąd nie zaprzestaje się na nim opierać w obronie prawdziwego pasterza, stosownie do moich możliwości, w czym wspiera mnie pamięć na jej słowa. Uczyniłem zatem, co ona mi poradziła, i swój kark poddałem pod jarzmo posłuszeństwa. Jednakże przed odjazdem chciała jeszcze, świadoma przyszłych wydarzeń, pomówić ze mną na temat objawień i pocieszeń otrzymanych od Pana, i to na osobności. Gdy tak przez wiele godzin rozmawialiśmy z sobą, na końcu rzekła: „Jestem przekonana, że tak jak teraz już w tym życiu z sobą nie będziemy rozmawiali". Rzeczywistość to potwierdziła. Kiedy odjechałem, ona jeszcze pozostała, ale zanim wróciłem, odeszła do nieba i nie miałem już szczęścia prowadzić z nią tak długich rozmów. Myślę, że dlatego także, kiedy miałem wsiąść na galerę, odprowadziła mnie i gdyśmy ruszyli, uklękła i uczyniła znak krzyża, jak gdyby chciała powiedzieć: „Ty, synu, pójdziesz bezpiecznie, bo znak krzyża będzie cię osłaniał, ale w tym życiu Matki twojej już nie zobaczysz".
337. To wszystko w cudowny sposób się spełniło. Bo chociaż na morzu było wielu piratów, szczęśliwie dopłynęliśmy do Pizy. Tak samo bez przeszkód dotarliśmy do Genui, mimo że spotykaliśmy wiele galer schizmatyków, płynących w kierunku Awinionu. Resztę drogi odbyliśmy lądem. Kiedy minęliśmy miasto Ventimiglia, wpadliśmy w zasadzkę schizmatyków, którzy czyhali na moje życie, ale Bóg chciał, byśmy w mieście zabawili dzień dłużej, pewien bowiem brat z mojego zakonu, urodzony w tej okolicy, napisał do mnie: „Nie opuszczaj teraz Ventimiglii, ponieważ przygotowują na ciebie zasadzkę, a jeśli cię schwycą, nie wyjdziesz z ich rąk żywy". Wobec tego wycofałem się do Genui. Stąd zawiadomiłem papieża o czyhającym na mnie niebezpieczeństwie, prosząc o decyzję, co mam robić. Polecił mi, bym tam na razie pozostał i głosił krucjatę przeciw schizmarykom. To stało się powodem, że opóźnił się mój powrót, a tymczasem święta Dziewica zakończyła szczęśliwie swoje życie, ukoronowane przedziwnym męczeństwem, jak o tym niżej będzie mowa. O tym, co potem nastąpiło, nie mogę już dać naocznego świadectwa, nie było mnie tam bowiem. To zaś, co napisałem, oparłem na podstawie jej listów, które często do mnie pisała, a także opowiadań osób, które były przy niej aż do jej śmierci a także później. Byli oni świadkami przedziwnych wydarzeń, jakie Najwyższy ukazywał przez swoją Oblubienicę. Miałem także pisma niektórych jej synów duchownych, pisane po łacinie, jak również w dialekcie toskańskim, by wszystkim mogły być dostępne.
338. Powołując się na świadków w ogólności, pozostawiłbym czytelnika w niedosycie, dlatego wolę ich wyliczyć imiennie, by nie mnie, ale im mógł dać wiarę, jako godniejszym ode mnie. Wiem bowiem, że doskonalej niż ja ją naśladowali, dlatego też lepiej mogli rozumieć czyny. Zacznę wymienianie ich imion od kobiet, ponieważ bliższe były w obcowaniu z nią. A więc Aleksja ze Sieny, siostra od Pokuty św. Dominika, która chociaż późno znalazła się w jej szkole, ale za to wyprzedziła innych w doskonałości cnót. Ta owdowiawszy młodo po mężu szlachetnym i wykształconym, porzuciła uciechy ciała i świata, związała się mocno z Katarzyną. Przyjęła jej habit i nigdy od niej nie odstępowała. Rozdała wszystko, co miała, na rzecz ubogich, idąc za jej radą; postami, czuwaniami i innymi surowościami umartwiała swoje ciało, oddawała się ustawicznie modlitwie i kontemplacji, zapatrzona w swoją mistrzynię. Była w tym tak wytrwała, że jeśli się nie mylę, święta Dziewica pod koniec swego życia upatrzyła ją sobie, by po swej śmierci ta zajęła jej miejsce i stała się wzorem dla reszty. Ją właśnie pierwszą spotkałem po moim powrocie do Rzymu i ona pierwsza mnie o wszystkim poinformowała. Jednakże rychło po tym odeszła do Pana, idąc w ślad za tą, która bardzo Go umiłowała. To ona właśnie była pierwszą moją informatorką o tym, co zdarzyło się pod moją nieobecność!
339. Druga była Franciszka ze Sieny. Była to pobożna dusza, z Dziewicą złączona serdeczną miłością. Po śmierci męża rychło przyjęła habit świętej Dziewicy. Trzech synów, którzy pozostali po zmarłym mężu, oddała na służbę Bogu w zakonie kaznodziejów. Wszyscy trzej wyprzedzili ją w śmierci. A było to w czasie zarazy i przy szczególnej interwencji Bożej, dzięki modlitwom Dziewicy, jak to opisałem w rozdziale mówiącym o cudach związanych ze zbawienie dusz, o ile pamiętam w drugiej części. Franciszka po Aleksji także rychło odeszła z tego świata, o wielu jednak sprawach zdążyła mnie poinformować. Trzecia towarzyszka Katarzyny to Lisa, o której głośno było w mieście, a szczególnie we wsi, gdzie mieszkała. O niej nie będę pisał, bo jeszcze żyje, a jest żoną brata Katarzyny. U niedowiarków moja opinia o niej mogłaby się wydać podejrzana, chociaż znam ją jako osobę całkowicie wiarygodną.
340. Gdy chodzi o mężczyzn, to spotkałem wielu takich, którzy byli obecni przy jej śmierci. Wymienię jednak tylko czterech, których znałem jako ludzi wybitnych i wartych uwagi. Dwaj z nich już odeszli do Pana, dwaj inni jeszcze żyją. O każdym z nich pragnę parę słów napisać, mając na uwadze niedowiarków. Pierwszy z nich miał na imię Sanctus. Był takim nie tylko z imienia. Myśmy go nazywali Bratem Świętym. Pochodził z Terrano, z miłości do Boga opuścił rodziców i ojczyznę, przybył do Sieny i tu prowadził pustelnicze życie przez trzydzieści lat, a może dłużej. Był jednak w kontakcie z wykształconymi i pobożnymi zakonnikami. Będąc już w starszym wieku, znalazł bezcenną perłę w osobie Katarzyny i opuściwszy swoją pustelnię i dotychczasowy styl
życia, by nie tylko dla siebie, ale i dla innych być użytecznym, poszedł za nią, będąc pod wrażeniem dokonywanych przez nią cudów, których niemal codziennie był świadkiem. Twierdził, że znalazł większy pokój i pociechę duchową, a stąpił w cnotach, towarzysząc Katarzynie i słuchając jej nauk, niż wtedy, kiedy przebywał w samotni. Nauczył się szczególnie cierpliwości, gdy bowiem cierpiał na pewną dokuczliwą chorobę serca, od Dziewicy nauczył się znosić ją nie tylko cierpliwie, ale także z uśmiechem, za co składał dzięki Najwyższemu. On mi przekazał wiele wiadomości z czasu, gdy byłem nieobecny, jednak po niedługim czasie, kiedy znowu wyjechałem, podążył do nieba za swoją Mistrzynią.
341. Drugi to był człowiek wiekiem młody, ale obyczajami dojrzały, florentczyk z pochodzenia. Pełnią cnót ozdobiony według mojego osądu, zwał się Barduccio. Ten, opuściwszy rodziców i braci, a także własną ojczyznę, przyłączył się do świętej Dziewicy, towarzyszył jej do Rzymu i był z nią aż do jej śmierci. Święta Dziewica darzyła go szczególną przyjaźnią, przypuszczam dla jego dziewiczej niewinności. Dziewica dziewicę miłowała. Mając odejść z tego świata, poleciła go mnie, bym nim kierował, zwłaszcza że już niewiele pozostało mu życia, czego była świadoma. Faktycznie po jej śmierci Barduccio zapadł na suchoty i chociaż nastąpiło polepszenie, mimo to rychło zabrała go śmierć. Bałem się, że rzymskie powietrze będzie dla niego szkodliwe, dlatego wysłałem go do Sieny, ale i to niewiele pomogło. Ci, którzy byli obecni przy jego śmierci, opowiadają, że kiedy oddawał ostatnie tchnienie, popatrzył w górę, a na jego ustach, pojawił się uśmiech, który pozostał. Nie wątpię w to, bo skoro w tym życiu darzył Katarzynę prawdziwą miłością, mógł ją zobaczyć w chwili śmierci, jak otoczona blaskiem, uśmiechnięta wyszła mu na spotkanie. Od niego to dowiedziałem się wielu rzeczy, jakie miały miejsce podczas mojej nieobecności. Daję mu pełną wiarę, tak jakbym sam je oglądał, mając na uwadze jego wielkie cnoty.
342. Trzecim z tej grupy był pewien młody Sieneńczyk, Stefan dei Maconi, o którym już była wzmianka, nie będę go jednak szerzej chwalił, bo jeszcze żyje, a chwalić kogoś za życia nie bardzo jest bezpiecznie. Podam przynajmniej parę rysów. Był jednym z pisarzy świętej Dziewicy. W dużej części pisał dyktowane przez nią listy i księgę Dialogu. Tak bardzo z nią się związał, że opuścił oboje rodziców i troje rodzeństwa, nie mówiąc o własnej ojczyźnie, i szedł za nią wszędzie. Jemu to powiedziała święta Dziewica przed swoją śmiercią: „Synu, jest wolą Bożą, abyś opuściwszy całkowicie świat, wstąpił do kartuzów". Pobożny syn pobożnie przyjął to jej polecenie i doskonale je wykonał. Fakty
jawnie ukazały i codziennie ukazują, że wyszło ono z ust Najwyższego, bo w żadnym zakonie nie spotkałem zakonnika o takim duchowym postępie. Wkrótce po profesji został przeorem i tak świetnie z tej roli się wywiązywał, że ciągle ten urząd sprawował, a obecnie jest przeorem w Mediolanie i wizytatorem wielu konwentów w swoim zakonie, z chlubą dla siebie. Zostawił na piśmie pewne fakty, związane ze śmiercią Katarzyny, a także ustnie wiele mi przekazał. Jest pierwszoplanowym świadkiem pisanego przeze mnie Żywota, tak że mogę o nim powiedzieć słowami Jana Ewangelisty: „On wie, że mówi prawdę" (J 19,35). „On" to znaczy Stefan Kartuz wie, że Rajmund z Zakonu Kaznodziejów,choć bez zasług i niegodny, napisał ten Żywot.
343. Czwartym i ostatnim z liczby moich informatorów był Neri lub inaczej Ranieri dei Pagliarensi ze Sieny, syn niejakiego Landocja. Ten po śmierci Katarzyny prowadził życie pustelnicze, co też i nadal trwa. Był obok wspomnianego Stefana Barduccia pisarzem jej listów i księgi Dialogu. On najpierwszy przyłączył się do Oblubienicy Chrystusa. Opuścił ojca i bliskich, a ponieważ przez długi czas był świadkiem czynów Dziewicy, obok wspomnianego brata Stefana, dlatego stanowi dla mnie pierwszorzędne źródło wiedzy o Katarzynie. Oni to słowem i pismem poinformowali mnie o wydarzeniach, które dokonały się w czasie mojej nieobecności, związanych ze śmiercią Katarzyny. Nadając więc wiarygodność temu, o czym teraz będzie mowa, kończymy ten pierwszy rozdział.
W: Rajmund z Kapui, Żywot..., dz. cyt., Poznań 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz