26. Kiedy Lapa jak płodna pszczoła, wydając często potomstwo na świat, napełniała, jak wyżej mówiliśmy, dom Jakuba synami i córkami, za Bożym zrządzeniem stało się, że porodziła bliźniaczki. Takie wydarzenie, niewątpliwie z Bożego zrządzenia, skłaniało, by je ofiarować Bogu. Lapa porodziła dwie córki, z racji płci słabe, a jeszcze słabsze ze względu na kondycję fizyczną, jednakże silne w oczach Bożych. Kiedy Lapa zastanowiwszy się głębiej, uznała, że nie zdoła piersią wykarmić obu, postanowiła jedną oddać karmicielce, a zatrzymać dla siebie drugą. Stało się z Bożego zrządzenia, że wybrała dla siebie tę, którą Pan wybrał sobie od wieków na oblubienicę. Kiedy obie otrzymały łaskę chrztu świętego, to chociaż obie weszły do grona wybranych, to jedna z nich otrzymała łaskę szczególnego wybraństwa, a dano jej imię Katarzyna, natomiast drugą nazwano Joanną. Ta druga po otrzymaniu łaski chrztu w tej łasce została wzięta do nieba, rychło bowiem opuściła ten świat. Katarzyna zaś trwała przy piersi swej matki, jakby po to, by kiedyś móc do nieba wciągnąć łańcuch dusz ludzkich. Lapa tym pilniej troszczyła się o pozostałą córkę, uważała bowiem, że ona zajmuje również miejsce zmarłej siostry, więc należy się jej większa miłość. W rzeczy samej tak było. Sama mi nieraz mówiła, że kochała Katarzynę bardziej od pozostałych synów i córek. Dowiedziałem się też od niej, że na skutek częstych ciąż, żadnego z dzieci nie mogła wykarmić własnym mlekiem, tę zaś karmiła aż do końca, zaszła bowiem w następną ciążę dopiero wtedy, gdy okres karmienia się zakończył. W tej też córce, która osiągnie szczyty doskonałości, odczytywała znaki zbliżającego się kresu swej płodności. A wiadomo, że to, co na początku jest w zamiarze, osiąga spełnienie na końcu. Lapa po wydaniu na świat Katarzyny urodziła jeszcze tylko jedną córkę Joannę, która była jakby wskrzeszeniem tamtej. Po niej, ostatniej z dwadzieściorga pięciorga rodzeństwa, Lapa przestała rodzić.
27. Dziewczynka Katarzyna rozwijała się pod okiem Bożym. Po matczynym mleku poczęła przyjmować pokarm stały i samodzielnie chodzić, a taka w oczach wszystkich była pełna wdzięku i taka rezolutna, że matka z trudnością potrafiła utrzymać ją w domu. Każdy z sąsiadów i krewnych chciał ją mieć u siebie, by słuchać jej rozumnych szczebiotów i cieszyć się jej dziecięcą wesołością, tak że nawet w przystępie szczególnego rozbawienia zamieniano jej imię Katarzyna na Eufrozyna. Z czyjego to było pomysłu, nie wiem. Ona sama, jak niżej zobaczymy, dopatrywała się w tym tajemnicy, że niby miałaby naśladować św. Eufrozynę. Ja natomiast przypuszczam, że to dziecko w swoim dziecinnym słownictwie używało pewnych sylab, które kojarzyły się ze słowem Eufrozyna, i stąd słuchający ją powtarzali je i tak też ją nazywali. Jakkolwiek było, pewnym jest, że to co w jej dzieciństwie zakiełkowało, w wieku dojrzałym wydało owoce. Jej mądrość i roztropność w mowie, radość obcowania z nią nie dadzą się łatwo wyrazić ani w słowie, ani w piśmie. Potwierdzić to mogą ci, którzy sami tego doświadczyli. Sam z potrzeby serca muszę tu wyznać, że nie wiadomo skąd czerpała tyle energii w żywym słowie czy w kontaktach z ludźmi. Potrafiła serca ludzi tak pociągnąć ku dobru i rozkoszowaniu się Bogiem, że obcujący z nią wyzbywali się wszelkiego smutku, z serca ustępowało zniechęcenie, z pamięci udręka, natomiast w to miejsce wstępowało jakieś niezwykłe wyciszenie, że każdy dziwiąc się sobie, że doznaje nieznanej dotąd radości, mówił w sercu: „Dobrze nam tu być, uczyńmy tu na stałe trzy przybytki". Nie ulega wątpliwości, że wówczas w sercu swojej Oblubienicy ukrywał się ten, który przemieniał się na górze i Piotrowi podsunął tego rodzaju słowa.
28. Wracam do tego, od czego zrobiłem dygresję. Dziewczynka rosła i umacniała się, napełniając się szybko Duchem Świętym i Bożą Mądrością. Kiedy miała około pięciu lat, nauczyła się Pozdrowienia Anielskiego i często je powtarzała. Z niebieskiego natchnienia zaczęła, wchodząc czy schodząc ze schodów, na każdym stopniu klękać i pozdrawiać Błogosławioną Dziewicę. Wyznała mi to w tajemnicy na spowiedzi, kiedy nadarzyła się okazja. Stało się, że tak jak dotąd wypowiadała słowa miłe w uszach ludzi, tak teraz poczęła częściej mówić to, co sprawiało radość Bogu, od rzeczy widzialnych przechodzić do niewidzialnych. Te pobożne akty rozpoczęte i rozwijające się z każdym dniem Pan wszelkiego miłosierdzia zapragnął uwieńczyć już w początkach wielkim i cudownym widzeniem. Wzywając ją do jeszcze „większych charyzmatów", chciał równocześnie pokazać, że ta maleńka roślinka wyrośnie na wysoki cedr, podlewana przez Ducha Świętego.
29. Zdarzyło się, że gdy miała około sześciu lat, poszła razem ze swoim nieco starszym bratem Stefanem do domu Bonawentury, ich siostry, żony Mikołaja, o której wyżej była wzmianka. Wysłani przez matkę mieli coś zanieść i porozmawiać, jest bowiem w zwyczaju matek odwiedzać zamężne córki i dowiadywać się osobiście czy przez kogoś, jak się im powodzi. Kiedy spełniwszy polecenie, dzieci wracały z domu siostry do siebie, gdy schodzili ku dolinie zwanej Valle Piatta, dziewczynka podniósłszy oczy zobaczyła naprzeciwko ponad szczytem kościoła Braci Kaznodziejów w powietrzu przepiękną komnatę, po królewsku urządzoną, w której Zbawiciel świata Pan Jezus Chrystus siedział na królewskim tronie. Odziany w pontyfikalne szaty, na głowie miał tiarę, to znaczy monarszą i papieską mitrę. Byli przy nim książęta Apostołów Piotr i Paweł, a także Ewangelista Jan. Gdy to zobaczyła, stanęła zdumiona i nie odrywając wzroku od Zbawiciela, wpatrywała się w Niego szeroko otwartymi oczami, pełnymi miłości. On zaś, który po to się tak cudownie ukazał, by miłosiernie wzbudzić jej miłość ku sobie, skierował ku niej oczy swego majestatu i uśmiechając się przyjaźnie, wyciągnął prawą rękę ku Niej i zwyczajem przełożonych uczynił znak krzyża, udzielając jej daru swego wiecznego błogosławieństwa.
30. Ten dar łaski okazał się tak skuteczny, że z miejsca porwana w zachwycie i przemieniona w Tego, którego z miłością oglądała, zdawała się być nieświadoma drogi ani nawet siebie. Obok przechodzili na publicznej drodze ludzie, kręciły się zwierzęta, a ona, dziecko z natury lękliwe, z oczyma zwróconymi ku górze i nieruchomą głową, stała bez ruchu. Niewątpliwie stałaby tak bez końca, dopóki ktoś nie przywołałby jej do świadomości i nie pociągnął za sobą. Gdy to się działo, mały Stefan, jej brat, który jej towarzyszył, gdy ona stanęła, uszedł dalej kawałek drogi, sądząc, że ona za nim idzie. Kiedy jednak zauważył, że jej nie ma, wrócił i z dala zobaczył siostrę stojącą w miejscu i patrzącą w górę. Łamiącym się głosem począł ją wołać. Jednakże ona ani nie odpowiadała, ani na niego nie patrzyła. Wtedy podszedł do niej i ponowił wołanie. A gdy i to nie pomogło, chwycił ją rękami i powiedział: „Co ty wyrabiasz? Dlaczego nie idziesz?". Wtedy ona, jakby obudzona z głębokiego snu, spuściwszy oczy, powiedziała: „O, gdybyś ty zobaczył to, co ja widziałam, nigdy byś mnie od takiego słodkiego widzenia nie odrywał". Powiedziawszy to, znów zwróciła oczy ku niebu, ale już nic nie zobaczyła, taka bowiem była wola Tego, który się objawił. Ona zaś czując się winna tego, że odwróciła oczy, poczęła łzami opłakiwać siebie jako winowajczynię.
31. Od tego czasu zaczyna się cudowny rozwój tej małej w cnotach, obyczajach, umyśle. Jej czyny przestają być dziecięce, młodzieńcze, a nabierają cech dojrzałości. Rozpalał się w jej sercu ogień Bożej miłości, która swym blaskiem oświecała rozum, wzmacniała się wola, rozwijała pamięć, a zewnętrzne czyny odpowiadały we wszystkim zasadom Bożego prawa. W tym czasie, jak mnie niegodnemu pokornie się zwierzyła z natchnień Ducha Świętego, bez niczyjej ludzkiej pomocy czy lektury poznała życiorysy i dzieła świętych ojców egipskich, innych świętych, a zwłaszcza św. Dominika. A taki żar płonął w jej duszy, by naśladować ich życie i czyny, że o niczym innym nie była zdolna myśleć. Stąd u tej świętej dziewczyny brało się to bogactwo wiedzy, które u kochających ją wzbudzało podziw. Szukała miejsc ukrytych i swoje drobne ciało smagała w tajemnicy sznurem. Stale oddawała się modlitwie i medytacjom, stroniąc od płochych zabaw. Z dnia na dzień stawała się coraz bardziej milczącą, wbrew zwyczajowi rówieśników, a cielesnego pokarmu przyjmowała mniej, niż by się należało, a przecież u rozwijającej się młodzieży dzieje się wręcz coś przeciwnego. Wiele dziewcząt, jej rówieśniczek, zachęconych jej przykładem przystawało do niej, pragnąc słuchać jej zbawiennych pouczeń i ją naśladować według swych możliwości. Doszło do tego, że wszystkie w tajemnicy gromadziły się w jej domu, w pewnym ukrytym miejscu i z nią razem się biczowały i odmawiały według liczby przez nią ustalonej Modlitwę Pańską i Pozdrowienie Anielskie. Wszystko to było dopiero zapowiedzią tego, co w przyszłości nastąpi.
32. Na tych cnotliwych aktach cudowne dzieła Boże się nie wyczerpały. Jak mi jej matka opowiadała, a zobowiązana przeze mnie tajemnicą nie mogła zmyślać, Katarzyna wchodząc czy schodząc ze schodów w rodzinnym domu, zdawała się nie dotykać nogami stopni, ale unosiła się w powietrzu, tak że matka doznawała nieraz lęku, widząc ją tak szybko się poruszającą. To zaś najczęściej się zdarzało, kiedy chciała uniknąć towarzystwa, zwłaszcza męskiego. Ja myślę, że działo się tak dlatego, że jak wyżej było powiedziane, lubiła dawniej wchodząc czy schodząc po schodach, na każdym stopniu odmawiać Pozdrowienie Anielskie, stąd też tu mogło być źródło tego cudu.
33. Na koniec powiem, by zakończyć ten rozdział, że gdy z Bożego objawienia dowiedziała się, jak to wyżej powiedziano, o czynach i życiu świętych ojców egipskich, ze wszystkich sił zapragnęła ich naśladować. Stąd też, jak mi sama wyznała, w swym młodzieńczym wieku gorąco marzyła o pustyni, nie potrafiła jednak znaleźć sposobu, jak by ten zamiar uskutecznić. Ponieważ zaś nie było woli Bożej, by mieszkała na pustyni, jej pragnienie należy przypisać dziecięcej fantazji. Nie była jeszcze zdolna wznieść się ponad to, co mogło wymyślić dziecko. Stało się więc, że kiedy walczyło pragnienie ze słabością wieku, zwyciężyło wprawdzie pragnienie, ale nie osiągnęło pełnego zwycięstwa. W tym gorącym pragnieniu, pewnego ranka, zamierzając szukać pustyni, wzięła kawałek chleba i skierowała swe kroki w stronę domu zamężnej siostry, położonego blisko bramy miejskiej, zwanej Bramą św. Ansana. Nigdy przez tę bramę nie przechodziła. Zeszła dalej przez pochyły teren, a nie widząc zwartej zabudowy jak w mieście, myślała, że już blisko będzie pustynia. Kiedy postąpiła nieco dalej, zobaczyła jakąś grotę skalną. Weszła do niej z radością, uznając, że właśnie znalazła się w upragnionej pustyni. Bóg, którego wcześniej widziała Katarzyna uśmiechającego się do niej i błogosławiącego jej, wysłuchuje pragnień świętych i chociaż nie miał w planie, by jego oblubienica wiodła życie pustelnicy, to jednak nie chciał, by to jej pragnienie minęło bez śladu Jego przyzwolenia. Wkrótce bowiem, gdy zaczęła gorąco się modlić, uniosła się powoli ku górze, na ile pozwoliła wysokość groty, i tak trwała w uniesieniu aż do godziny dziewiątej. Jej samej wydawało się, że to się stało z zasadzki szatana, który podstępem chciał przeszkodzić jej modlitwie i pragnieniu pustyni, dlatego starała się modlić jeszcze usilniej i gorącej.
34. Wreszcie około godziny, w czasie której Syn Boży zawieszony na krzyżu dokonał naszego zbawienia, Katarzyna podobnie jak uniosła się w górę, tak tez zstąpiła na dół. Zrozumiała z Bożego natchnienia, że jeszcze nie nadszedł czas, by miała swoje ciało utrapić dla Pana i że Pan nie życzy sobie, by w taki sposób opuszczała dom rodzinny. Dlatego sprawił, że tak jak z duchowego natchnienia wyszła z domu, tak też powróciła. Kiedy jednak ruszyła w drogę, uświadomiła sobie, że do bramy miasta jest zbyt daleko na jej słabe siły, zdjęła ją także obawa, że rodzice uznają ją za zgubioną, poleciła się więc Bogu w modlitwie. Wkrótce, jak sama się zwierzyła swojej krewniaczce Lyzie, sam Pan Jezus przeniósł ją w powietrzu i szybko posadził u bramy miasta, bez żadnej szkody dla niej. Wtedy już w krótkim czasie znalazła się w domu. Rodzice byli przekonani, że wróciła od swojej zamężnej siostry, tak że całe to wydarzenie było osnute tajemnicą, dopóki sama już w dojrzałym wieku nie wyjawiła prawdy spowiednikom. Wśród nich, choć bez moich zasług, znalazłem się i ja, ostatni z kolei i w zasługach. Wszystko to, co znajduje się w rym rozdziale, w większej części pochodzi od Łapy, jej matki. Resztę, a zwłaszcza część końcową, zawdzięczamy samej Katarzynie oraz Lyzie. Wiele materiału, poza tym, co na końcu, otrzymałem od jej pierwszego spowiednika, który od dzieciństwa wychowywany był w domu jej rodziców. A także od wielu niewiast, godnych zaufania, od sąsiadów i krewnych Katarzyny.
W: Rajmund z Kapui, Żywot..., dz. cyt., Poznań 2010.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz